„GORĄCZKA ETAPU DRUGIEGO”
***
*
Czy
można doznać wewnętrznego oczyszczenia? Czy jesteśmy w stanie dobrowolnie
zmienić naturę? Nigdy nie próbowałam, wiec dlaczego mówię: nie? Może powinnam
pokładać większą wiarę w ludzi. W ich dobre serca. Szlachetne rozumy. Dla mnie
to wiara w bajki. W jakieś dziecinne marzenia, które wbija się kilkulatkom,
odbierając im resztki wolnej woli.
Patrzyłam na to z irytacją a także swego rodzaju zaciekawieniem. Byłam
świadoma tego, że jestem do nich podobna. Że mnie też odebrano resztki wolnej
woli. Ale wbrew wszystkiemu ja się na to zgadzałam. Potrafiłam zaakceptować te
moją niewolę i pogodzić się z nią. Mimo wszystko miałam wybór. Żyć lub umrzeć.
Proste pytanie, prosta odpowiedź. Trzeba mieć w sobie ogromnie dużo odwagi i
samozaparcia, żeby zakończyć swoje życie, choćby nie wiem jak marne ono było.
Ja, choć nie raz o tym myślałam, nigdy nawet nie spróbowałam. Rozpaczliwie
trzymałam się przy moim nędznym życiu w ciągłym strachu i bólu. Tak właściwie…
nie można powiedzieć, że jestem zła z wyboru. Z konieczności, stwierdziłabym.
Wygrywają nie najsilniejsi, ale najsprytniejsi. Ci, którzy potrafią nie tyle
władać magią, co odpowiednią ja wykorzystać.
Zastanawiające
jest również to, że w jednej osobie mogę żyć dwie tak różne od siebie
osobowości. Z jednej strony chciałam być niezależną, silną kobietą. Udawałam,
że wcale nie jestem marionetką. Kryłam się ze swoją niewolą. Z drugiej strony
pragnęłam wolności. Życia bez strachu. Choć może dziwnie to zabrzmi, byłam
niewinna. Wciąż i wciąż sobie to powtarzałam. Często zastanawiałam się, czy
mogę tak o sobie mówić. O ironio! Mało znam osób tak okrutnych jak ja! Moje
kochane alter ego nie dawało mi spokoju. Ta chora osobowość mnie wyniszczała.
Wciąż i wciąż od nowa. Nie wiem ile czasu minęło zanim zdałam sobie sprawę, że
wpadłam po uczy. Że już nie ma dla mnie ratunku. To przyszło zbyt późno. Może o
kilka lat? A może o minutę? Nieważne. Ważne jest to, że było już za późno. Ale
tez nigdy nie chciałam się zmienić. Po prostu istniałam. Tak jak zostałam
stworzona. Inaczej nie mogłam. Nie dano mi wyboru.
Pamiętam
jak byłam małą dziewczynką. Nigdy nie potrafiłam się śmiać. Byłam poważna i
ponura. Odpowiadała mi moja rzeczywistość. Nie byłam radosna, ale… w pewnym
sensie moje serce wypełniała radość. Lub jej małe ziarenko. Najjaśniejszym wspomnieniem z dzieciństwa był
pogrzeb rodziców….
… Irene ubrana w długą, ciemnobrązową suknię spogląda na
mnie swoimi niebieskimi oczami. Siwe pukle jej zniszczonych włosów okalają
twarz pełną zmarszczek. Patrząc na nią, przyrzekam sobie, że ja zestarzeje się
ładniej. Nie będę tak koścista i wysoka. I brzydka. Tak, Irene była brzydka.
Nie wiem dlaczego, ale właśnie wtedy mnie to uderzyło. Zawsze była dla mnie
dobra. Zawsze. Natomiast ja nigdy nie potrafiłam wykrzesać z siebie jakiegoś
miłego słowa względem niej. Nigdy.
- Choć Izuniu. Czas iść – szepcze. Dlaczego jest smutna?
Przecież ja się uwolniłam. Dlaczego w kącikach jej oczu pojawiają się łzy?
Przecież ja nie potrafiłam płakać. Dlaczego miałabym wylewać słone krople?
Jednak Irene była dobra. Żałowała ludzi, którzy nie dawali jej nic oprócz
pieniędzy. Nie. Nieprawda. Dali jej mnie. Była dla mnie jak babcia. Nie. To ja
byłam dla niej jak wnuczka. Prawdopodobnie była jedyną osobą na świcie, którą
obchodził mój los. Która mnie kochała… Kochała? Czy rzeczywiście?
- Choć dziecko – wzdycha i popycha mnie w kierunku drzwi.
Pada deszcz. W kałużach widzę nasze odbicia. Poważne dziecko ubrane w czarną,
drogą sukienkę trzyma swoją młodą, mała łapkę w poszarzałej, pomarszczonej
ręce. Starość i młodość stykają się ze sobą na chwilę. Gdzieś słychać bicie
dzwonu.
Bim bam…. Bim bam…. Bim bam….
Głębokie, brzmiące rytmy.
Niewiadomo
kiedy dochodzimy na cmentarz. Ceremonia już się zaczęła. Nikt szczerze ich nie żałował. Nikt nie
pamiętał, że jeszcze przyjść ma ich córka. Pada kilka pustych słów. Potem
padają trumny. Eleganckie, drogie na zewnątrz jak i w środku. Następnie pada
grudka ziemi. Pierwsza, druga, trzecia…. Ja wciąż nie potrafię uronić nawet
łzy. Na końcu pada Irene. Jej ciało osuwa się bezwiednie. Ręka, która mnie
trzyma, sztywnieje. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Moja niania umiera jakby
ktoś przeciął wszystkie sznureczki, które trzymały ją przy życiu. Jednak ja
wciąż nie płaczę. Mimo to upadam na zimię. Klękam przy niej i wciąż powtarzam
jedne wyraz.
Nie… Nie…. Nie…. Nie… Nie…. Nie… Nie…
Dopiero w tamtej chwili zdałam sobie
sprawę, że zostałam sama. Że już nikogo nie mam na tym świcie. W moim oku
zakręciła się łza. Jedna. Mimo to nigdy nie wypłynęła.
Czas iść Izuniu. Czas iść...
*
Nie
byłam pewna, kiedy miał się dla mnie zacząć Etap Drugi. Po owym morderstwie nic
nie nastąpiło. Łkałam pomiędzy duszą Bianki a truchłem dziecka. Jego zimne,
pozbawione wyrazu oczy dręczyły mnie w nocy. Nie mogłam się od nich odwrócić.
Przyzywałam Lady, aby mną zawładnęła. Pragnęłam nie czuć bólu. Bałam się.
Cierpiałam. Nie miałam siły iść dalej. Nawet nie mogłam. Wciąż byłam zamknięta
na polanie. Magiczna moc Symetrycznego Lasu trzymała mnie w jednym miejscu.
„Jeśli wyjdziesz…”
Raz
po raz wracały do mnie słowa starca. Zatracałam się w nich. Zniewoliły mój
umysł i, za chińskiego smoka, nie chciały z niego wyjść. Popadałam w obłęd. Nie
byłam pewna czy nie traciłam kontaktu z rzeczywistością. Zdawałam sobie sprawę
z rzeczy dość nietypowych. Dziwnych, można by rzec. Odpowiadałam na pytania i
prychałam na odpowiedzi. W końcu stwierdziłam, że nikt na mnie nie czeka. Nikt,
prócz kilku dusz na cmentarzu. Tych kilku moich przyjaciół, dla których byłam
kimś. Kochali mnie, bo żyłam. Ale ja byłam tak spragniona miłości, że
przyjmowałam ją nawet w tak prozaicznej formie. Dla owych udręczonych dusz
byłam dowodem życia. Przychodziłam, rozmawiałam z nimi lub milczałam. Byłam.
Odpowiadało to obu stronom.
Trzeciej
doby zwątpiłam w słuszność mej decyzji. Może jednak nie miałam zabijać tego
dziecka? Może słowo wykonać miało jakieś drugie dno? Inne znaczenie? A ja w
swej głupocie nie pomyślałam o tym? Zaczęłam żałować. Może płakałam. Może tylko
udawałam. Nie wiem. Tamten okres to jak jedna, wielka mistyfikacja.
- Czego chcesz, szatanie?! – krzyczałam
do Bianki – Dlaczego milczysz?! No powiedz coś! Powiedz! – Zdzierałam gardło
rzucając w nią grudami ziemi. Te jednak przelatywały przez jej blade,
niematerialne ciało. A ona dalej tylko patrzyła na mnie smutnymi oczyma. Nie
mówiła nic. A we mnie wstępowała furia. W jakimś dziwnym odruchu wstałam,
podbiegłam do niej próbując złapać ją za gardło. Moje dłonie zacisnęły się jednak
na dymie. Chód, który poczułam był ostatnim śladem po Biance.
- Wróć tu, słyszysz?! Wracaj!! – To
łkałam, to krzyczałam na zmianę. Pragnęłam pomocy. Pragnęłam kogoś dla
towarzystwa. Pragnęłam ukojenia.
Piątej
nocy usłyszałam szelest. Zerwałam się na równe nogi. Czułam, jak ziemia
połączona ze łzami zlepiła moje włosy. Byłam brudna na zewnątrz jak i wewnątrz.
W duszy jak i na ciele. Owy szelest uświadomił mi, że mam szanse się tego
pozbyć. Zza drzew wyłonił się chłopczyk. Miał kraciaste spodnie na szelkach i
zieloną koszulkę z postawionym kołnierzem. Był niewiarygodnie podobny do swojej
siostry, Etapu Pierwszego czy, jak kto woli, Śmierci. Jedyną różnicą było to,
że jego oczy były białe. Zupełnie czyste. Bez jednej nawet plamki. Na czole
również miał znamię. Słońce. Nie skrzyło się on tak jak u dziewczynki.
Emanowało jednak dziwną energią.
- Jesteś Etapem Drugim? – Zapytałam
zdławionym głosem. Pokiwał twierdząco głową.
- Na imię mi Życie. – Uśmiechnął się.
- Twoja siostra tak szybko mi tego nie
zdradziła.
- Ona lubi gry. W końcu to Śmierć –
mogłabym przysiąc, że zobaczyłam wesołe iskry w jego oczach. A przecież nie
miał źrenic. – To zjawisko samo w sobie dość monotonne, nie sądzisz? Dlatego
ona bawi się z zagadki i tajemnice. Wtedy nie nudzi się tak szybko. Ma okazję
się zabawić. Zresztą to dlatego ludzi tak fascynują morderstwa – skłonił głowę
w moją stronę. Miałam ochotę odwrócić wzrok – dodają pikanterii całemu
zjawisku, jakim jest śmierć. Pięknemu i przerażającemu.
- Kazałeś mi długo czekać – warknęłam.
Miałam nadzieje, że mi odpowie. Był dużo bardziej rozmowny niż swoja siostra.
- Wybacz – uśmiechnął się
przepraszająco, jednak ja wiedziałam, że nic go to nie obchodziło.
- Co teraz? – Westchnęłam z trwogą.
Bałam się.
- Zdaje się, że moja siostrzyczka nic
ci nie wytłumaczyła, co?
- Nic a nic – spojrzałam na niego
znacząco.
- Dobrze. Więc zacznijmy od początku.
Przyszłaś tu, żeby nasz guru podał ci odpowiedz na Twoje pytania. Rzecz jasna
chodzi o nieśmiertelność. Żeby jednak zadać te pytania musisz być godny. Godny
i życia, i śmierci. Pierwszy Etap polega na udowodnieniu tego, że jesteś godny
śmierci. Osoby słabe nie mogą być uświadomione. Najłatwiejszym sposobem wykazania
tego, że jesteś godna śmierci jest morderstwo. Zabójstwo niewinnego. Wielu
ludzi polega na tym etapie. Nie są w stanie odebrać życia istocie tak
nieskalanej jak niemowlę. Nawet ty, która już tyle razy odbierała życie
niewinnym, nie byłaś w stanie z zimną krwią zabić to dziecko. Przeszłaś próbę
pozytywnie nie tylko dlatego, że zabiłaś ale dlatego, że zrobiłaś to w dość
humanitarny sposób – na jego twarzy pojawiła się frustracja połączona z
sarkazmem. – Tak więc wykazałaś, że jesteś godna, by umrzeć, bowiem nie ma
rzeczy bardziej odrażającej niż mord na istocie nieskalanej. Jest to tak zwana próba ciała.
- Więc teraz czeka mnie próba umysłu? –
Zapytałam, oddychając z nadzieją. Żadnych więcej mordów… Teraz Siellum musiała
odejść.
- W pewnym sensie. Zadanie jest proste
a zaraz trudniejsze od pozostałego, bowiem teraz musisz udowodnić, że jesteś
godna życia. Nawet nie tego wiecznego, po prostu ludzkiego życia.
- Jak?
- Poprzez walkę z własnymi demonami.
- Trochę ich jest – warknęłam
sarkastycznie.
- Zdaje mi się, że będzie to dość
nietypowa walka – podekscytowanie chłopca rosło. Jakże różna była siostra od
barta. Ona poważna, małomówna i opanowana. On natomiast był gadatliwy, wesoły i
skoczny.
- Dlaczego nietypowa?
- Bo ty jesteś nietypowa. Po raz
pierwszy będziesz musiała pogodzić się z tym, że nie masz przy sobie Lady Siellum.
Chce poznać życie Izabelle Rosalie Diany Sekker. Nikogo więcej.
- To nic o mnie nie wiesz?
- Wiem więcej, niż ty sama wiesz o
sobie.
- Co to znaczy?
- To znaczy, że nieświadomie znalazłaś
się w kręgu wielkiej zbrodni. Ale to strasznej…. – Złowrogo zniżył głos –
Jednak zemsta ma być słodka niczym mód. Dla obu stron.
- Jaka zemsta?
- Widzisz… Całkowicie nieprzypadkowo
los wybrał na Twojego towarzysza Stevena Johnsona. Choć jest on najmniej ważnym
elementem układanki, to od niego najłatwiej wszytko wytłumaczyć. Czy wiesz koło
kogo się trzyma w gronie Śmierciożerców?
- Charlie – wyszeptałam.
- O tak… Pan Russel stał się dla niego
przyjacielem. A także przyczynił się do zagoszczenia w jego sercu miłości. Czy
wiesz, kto jest jej obiektem?
- Mam nadzieje, że nie Charlie –
wzdrygnęłam się.
- Nie – Życie uśmiechnęło się – jest
nim bliska przyjaciółka pana Russela, Florence.
- Wiem, która to. Śliczna, zimna
blondynka. – W myślach przywołałam jej obraz. Delikatne rysy twarzy. Stalowe
oczy. Płonął w nich żar, choć można byłoby pomyśleć, że są martwe – Jak bliska
to przyjaciółka Charliego? – To pytanie wyrwało mi się nieprzemyślanie. Biorąc
pod uwagę moją bieżącą sytuacje było wręcz irracjonalne.
- To jednak z dwóch osób, na których
najbardziej mu zależało. – Ta odpowiedź tak naprawdę nie była na moje pytanie.
Oboje to wiedzieliśmy. Postanowiłam jednak nie drążyć tematu i iść do przodu.
- Z dwóch?
- Tak. Zacznijmy jednak od tego, że
nasza urocza Florence naprawdę nazywa się Alice Florence Therese la Mattrie z
domu de Volie. Jest pierwszym dzieckiem Cecillie i Raphaela de Volie. Rok po
jej narodzinach na świat przyszła Eve Madelaine Charlotte de Volie.
- Co za różnica?
- Twoja arogancja mnie przeraża. –
Westchnęło Życie – Otóż ta dziewczyna została w bardzo okrutny sposób
zamordowana. A trzeba dodać, że obie miały jedyny kontakt z magia w postaci
pana Russela.
- Mugolki?
- Tak.
- Jak więc Florence trafiła do grona
zwolenników Toma? – Zdziwiłam się.
- To proste. Docieramy do owego kręgu.
To Riddle był dobrze zorganizowanym chłopcem ogarniętym chęcią zemsty na
rodzinie, jeśli mogę użyć takiego słowa. Jego biologiczny ojciec nigdy nie
kochał jego matki. Jedyne, co skłoniło go do małżeństwa to czary. Nigdy nie
doczekał narodzin syna. Nie chciał go. Był przekonany, że jest w stanie spłodzić
wiele potomstwa z kobietą, którą kocha. W istocie mięli oni jednego syna.
- To znaczy, że Tom ma brata?
- To chyba najlepsze określenie.
Biologicznie rzecz biorąc tak, ma brata. Chłopak jednak wyrzekł się magii. Co
jest chyba rodzinnie, wychowywał się w rodzinie zastępczej. Cecillie nie
chciała się nim opiekować, jako iż było to dziecko nieślubne. Tego samego roku
wyszła za mąż. W ciągu następnych dwóch lat urodziła dwie córki.
- Alice i Eve de Volie.
- Bystra jesteś. – Pochwalił. –
Dziewczyny wychowywane były, jako zwykłe mugolaki. Zresztą, co się dziwić,
skoro żadne z ich rodziców nie miało magicznej mocy. Jednak były to przyrodnie
siostry dziedzica Slytherina. W lini bocznej były z nim spokrewnione, dlatego w
dniu swoich 11 urodzin każda dostała list z Hogwartu. Na żaden jednak nie
odpowiedziała. Świat magii znany im był tylko z opowieści przyjaciela.
- Czy Tom wie?
- O tak… możesz sobie wyobrazić, w jaką
furie wpadł, gdy się dowiedział o dwóch siostrach. Przyrodnich, bo przyrodnich,
ale jednak. Wiesz, w jaki sposób
wyeliminował rodzinę. Bez żadnych skrupułów zamordował Eve. Następnie męża Alice i ich małe dziecko.
- Dlaczego jej jeszcze nie zabił?
- Musisz się go zapytać – to wszystko
nie mieściło mi się w głowie. Tom ma siostrę? To było tak irracjonalne, że
chciałam wybuchnąć gromkim śmiechem.
- Dlaczego mi to mówisz?
- Bo te osoby kręcą się wokoło twojego
przeznaczenia.
- Nawet ich nie znam! – Krzyknęłam.
- Spotkałaś każdego. Z każdym
rozmawiałaś.
- Ta cała Eve nie żyje!
- Dokładnie. Więc nie szukaj odpowiedzi
wśród żywych tylko wśród tych, którzy chodzą po tym świecie martwi.
- Duchy… - wyszeptałam.
- O tak… dusze zmarłych – Życie
westchnęło. – Czy domyślasz się już, gdzie spotkałaś Eve? – Zapytał, po czym
odszedł. Zawołałam go, ale nie odpowiedział. Nie zareagował. Zostawił mnie
samą. Z historią bez zakończenia. Z misją bez planu. Z zadaniem bez
wypowiedzenia go na głos.
- Bianko… - wyszeptałam. Tym razem
pojawiła się. Po jej srebrnych policzkach pociekły stróżki łez. Patrząc na nią
przypomniałam sobie, jak Voldemort złożył mi na ołtarzu pierwszą ofiarę.
Pierwsze ciało, które dostałam.
Eve Madelaine Charlotte de Volie.
Piękna,
martwa dziewczyna z twarzą anioła, ubrana w białą szatę. Puste oczy, w których
odbijała się jedynie moja twarz. Ciało ułożone jak do snu. Śmiech Czarnego Pana
przeplatany z krzykiem chłopaka, który znalazł ciało. Jego niewinne dłonie
splamione jej krwią. Łkanie kobiety stojącej obok. Szept „ciociu” wydobywający
się z gardła kilkuletniej dziewczynki. I oni – niewidoczni dla załamanej
rodziny.
- To ty jesteś Eve… - z lekka
oskarżycielsko powiedziałam do Bianki. Tamta tylko smutno pokiwał głową. Jej
małe usta ułożyły się w jedno imię. Charlie…
Kochała go, byłam tego pewna. On również ją kochał. Byli ze sobą blisko. Zrozumiałam, że Eve została Aniołem Stróżem.
Jednak nie moim. Alice i Charliego. Kochała ich tak bardzo, iż nie godziła się
na życie w raju. Pozostała na Ziemi jako dusza, aby towarzyszyć dwóm
najbliższym sobie osobą. Zrozumiałam
już, jaką nieśmiertelność miał na myśli Starzec. Eve była nieśmiertelna. Miała
pozostać z tymi, których kochała. A potem odejść do krainy wiecznego
szczęścia. Czy to było całym przepisem?
Miłość?
Prychnęłam
w myślach. Co miałam oznajmić Lordowi Voldemortowi? Że aby stać się
nieśmiertelnym musi pokochać kogoś miłością czystą i nieskalaną? Zabije mnie od razu. Nie tego
oczekiwał. Moje wiadomości mu się nie spodobają. Wiedziałam już, że Śmierć i
Życie byli wysłannikami Starca. Zdałam sobie sprawę, że zabiłam go, bo
przeszłam przez ten Etap. Poznałam odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Ale w
myślach miałam jedno zdanie: jak mu to powiedzieć? Znałam już swój los. Wiedziałam, że mój
powrót będzie dniem mojej śmierci.
I
wtedy zrobiłam coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie dokonałam. Czego nigdy nie
doświadczyłam. Wyrzuty sumienia dały o sobie znać. Czułam, że Lady Siellum to
już przeszłość. Że Izabelle zaczyna dominować.
- Przepraszam Cię – załkałam. – Tak mi
wstyd. Tak mi przykro.
Mówiłam
w agonii. Nie potrafiłam znaleźć słów. Nie byłam przyzwyczajona do takich
zachowań. Moje serce cierpiało. Czułam jak pulsuje. Moja połatana dusza na nowo
się porozrywała. Potem jednak znów zaczęła zlepiać się w całość. A ja czułam,
że w moje piersi znów tchnie się życie. Moja dusza doznawała oczyszczenia.
Upadłam.
*
Wielu mogłoby
powiedzieć, że Etap Drugi był łatwiejszy. Mniej okrutny, tu się zgodzę. Jednak ja potrafiłam zbajać bez skrupułów. Z
kolei słowa „proszę”, „przepraszam” i „dziękuje” nie przechodziły mi przez gardło.
Wtedy użyłam go po raz pierwszy. Moja dusza doznawała ukojenia. Wręcz czułam
zmiany, jakie we mnie zachodziły. Izabelle zaczęła wygrywać. Dominować. Zyskała
całkowitą przewagę. Lady odeszła gdzieś w ciemny kąt. A ja nareszcie czułam się
wolna. Niezależna. Tak naprawdę Etap Drugi trwa do dziś. Jego konsekwencje
przyczepiły się do mnie i wciąż siedzą mi na plecach. Próbuje znaleźć
odpowiedzi na nurtując mnie pytania. Próbuje zrozumieć cała tą irracjonalną
sytuację. Jednak nie potrafię pogodzić się z tym, że zostałam wciągnięta w
zemstę na osobie, którą kochałam równocześnie jej nienawidząc.
Izabelle
_______________________________________________
Witajcie kochani!
Boże, jak dawno się nie widzieliśmy!
Jak wiedziecie, przeniosłam bloga. Tłumaczyć chyba się nie
muszę – wielu z was zrobiło to samo. Przy okazji będziecie musieli poczekać na przenosiny
Jamesa. Mam już rozdział, ale nie dało się go opublikować. Musicie poczekać. Dacie
radę, nie?
Post jest dla mnie ważny. Długo myślałam nad Etapem Drugim.
Nie chciałam, aby był tak brutalny jak Pierwszy. Życie i Śmierć wydały mi się odpowiednią
przyczyną przemiany Izabelle. Chyba dopiero teraz zacznie się prawdziwa akcja.
Dowiecie się, dlaczego Izabel mówi, że ostatni raz jest zwiastunem śmierci.
Swojej własnej.
NOWA ZAPOWIEDŹ – ZAPRASZAM!
To chyba tyle od Joy.
Co się jednak tyczy Agnieszki.
Wycieczka do Włoch ja odmieniła. Egzaminy zdała na poziomie
co najmniej zadawalającym. Dziś, dokładnie o czwartej na ranem, dowiedziała się,
że dostała się do swojej wymarzonej szkoły. Czyli innymi słowy jest na dobrej
drodze do samorealizacji. Dodatkowo pozbyła się pewnego kłopotu oraz zyskała
dwójkę wspaniałych przyjaciół. Może skrócić to do tego, że jest szczęśliwa.
_______________________________________________
Dedykacja dla Mai.
Osoby, która ostatnio zyskała nowy status w mojej hierarchii. Pewnie też za
pana Surykatkę, który, jakby na to nie patrzeć, zrobił z nas przyjaciółki ^^
Moja droga Joy.. ostatnio oskarżyłaś mnie o próbę wykończenia Cię, ale jak widzę(czy raczej czytam), Ty mi dłużna nie pozostajesz ;P Jestem głęboko zawiedziona tym, że ten rozdział tak szybko się skończył! Mam tylko nadzieję, że szybko dodasz następny.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o treść, to jak zwykle jestem pełna podziwu. Żałuj, że nie widziałaś mojej miny, gdy dotarłam do końca retrospekcji z pogrzebu. A może i nie masz czego żałować, po prostu byłam w ciężkim szoku. Izabelle niezbyt obeszła śmierć rodziców.. ale gdy ta niania umarła.. to było straszne, naprawdę..
Etap drugi rzeczywiście był mniej brutalny. Piękne katharsis.
Ale.. Riddle ma rodzeństwo?? Nieźle. W ogóle, to już zdążyłam zapomnieć jaka z niego kanalia. Przypomniałaś mi. ;P Tylko zaczynam się zastanawiać, czy Cię podziwiać, czy się Ciebie bać xD
Cóż, cieszę się, że w końcu wróciłaś ^^ gratuluję sukcesów szkolnych i życiowych, i przy okazji życzę udanych wakacji ;**
Moja droga Clary... Doskonale zdaję sobie sprawę, że to najkrótszy rozdział na tym blogu. No, może poza prologiem. Miał być dłuższy, jednak nie starczyło mi czasu. A bardzo zależało mi na tym, żeby dodać go właśnie czwartego.
UsuńIzabelle nie szanowała rodziców, a niania była jedyną osobą, która ją kochała. I, nawet jeśli ona sama temu zaprzecza, coś ją jednak obchodziła.
Heh... Kanalia? W sumie spoko określenie.
Wiesz... Bać może i się powinnaś, ale nie obrażę się, jeśli będziesz podziwiać ^^
Dzięki. Tobie również. Teraz bd miała więcej czasu i może wreszcie walnę porządny komentarz na Twoim blogu.
Po pierwsze, bardzo, bardzo przepraszam, że komentuję dopiero dziś... Swoją drogą, cholernie żałuję, że dopiero teraz skusiłam się do przeczytania tej notki, bo była GENIALNA! Normalnie najlepsza w "Zwiastunie..."
OdpowiedzUsuńGratuluję egzaminów i dostania się do tej szkoły! :) Cieszę się, że jesteś szczęśliwa :) Włochy... <3 Niedługo też się tam wybieram :D
A co do odcinka. Jak już wspomniałam, powalił mnie. Etap Drugi wymyśliłaś po prostu fantastycznie. Ten kontrast z Etapem Pierwszym, czyli między Śmiercią i Życiem ukazałaś niesamowicie. Powaga zestawiona z radością, tajemniczość z otwartością. Fantastyczne. Odczucia Izabelle też opisałaś wprost cudownie. Wreszcie Izabelle wzięła górę. Ciekawi mnie, czy Lady powróci, choćby na chwilę? Szczerze? Do tej pory czytałam to opowiadanie z chęcią, ale powiedzmy, że ograniczoną. Natomiast teraz będę codziennie wyczekiwać nowego posta! Powaliłaś mnie i będę Cię dzień w dzień normalnie molestować o nową notkę. O. No dobra, może będę cichutko czekać... Ale na pewno niecierpliwie! No widzisz, tak mi się podobało, że aż przestałam składnie pisać... Eh...
Aaa! Jeszcze pogrzeb rodziców. I pierwsze zdania postu - mój idealizm karze mi się nie zgodzić z Lady, ale realizm podpowiada, że ma rację. Ludzie są podli.
A co do pogrzebu rodziców. Mimo wszystko było to cholernie smutne. Może właśnie ze względu na ten chłód i radosną obojętność (jeśli wiesz, co mam na myśli) Izabelle? I śmierć niani... Tak, ten moment był zaskakujący i chwytał za serce. Więcej takich :D
Dobra, to może ja przestanę piać z zachwytu tak wylewnie się rozpisując, bo pewnie już masz mnie dość ^^ Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy!
Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz gratuluję (egzaminów, szkoły i notki)! :)
Izabelle wygrała, ale prawda jest taka, że Lady to już zawsze będzie jej częścią.
UsuńPogrzeb... jestem z niego zadowolona. Wyszedł krótki, ale taki jaki miał być.
Dość? Żartujesz? Czytam te pochwały i mam ochotę skakać z radości, bo to był pierwszy rozdział, z którym miałam problemy.