***
Przeszłość ta jest pułapką szarych dni
Wykrzyczeć chcę – nie tak masz żyć
Nie musisz grać, wystarczy być
Wykrzyczeć chcę – nie tak masz żyć
Nie musisz grać, wystarczy być
[Piotr Cugowski]
*
17 lipca 1962 r.
Izabelle, moja muzo!
Zdarza mi się myśleć, że wszystko,
co mnie otacza to tylko sen. Boję się, że zło się we mnie rozwinie. Już wiesz,
że mam powody, by trwać przy Voldemorcie. Jednak to tylko błahe słowa. Ja też
mu uległem. Nigdy nie wierzyłem w bajki, które opowiadał. Wierzyłem jednak, że
mogę stać przy nim i nie zmieniać się. Myliłem się. Trwanie przy nim jest
procesem samobójczym. Jednak ja nigdy nie potrafiłem odmówić Alice. Nie
potrafiłem jej zostawić. Zawsze trwaliśmy przy sobie. Ja, Alice i Eve. Byliśmy
nierozłączni. Do czasu.
Kiedyś prosiłaś mnie, bym
opowiedział ci moją historię. To jeszcze nie ten czas. Wiedz jednak, że nigdy
nikogo bardziej nie kochałem od Eve i Alice. Znaliśmy się od zawsze. Od zawsze
byliśmy przyjaciółmi. Takimi na dobre i
złe. W kłopotach i szczęściu. Wierzyłem, że tak pozostanie. Oczywiście
wiedziały, gdzie się uczę. Znały tę moją stronę, której ja nienawidziłem. W
Hogwarcie starłem się być niewidoczny. Wiedziałem, że magia jest moją siłą. Ale
wiedziałem też, że rozdziela mnie i moje przyjaciółki. Jednak cechą prawdziwej
przyjaźni jest to, że nic jej nie rozerwie. Ona zawsze będzie. Choćby dzieliły
was setki mil. Cały czas miałem świadomość, że w naszym świecie nie dzieje się
dobrze. Jednak nie wziąłem pod uwagę tego, że ich świat również jest zagrożony.
Zrozumiałem to, gdy było już za późno.
Nie
wiedziałem, kto odnalazł naszą Eve.
Nie
wiedziałem, dlaczego tak się stało.
Nie
wiedziałem, jak do tego doszło.
Alice
też nie wiedziała.
Ale
oboje wiedzieliśmy jedno.
Eve
została zamordowana.
Mało tego. Została zamordowana w
wyjątkowo okrutny sposób. Wciąż widzę
jej zmasakrowane ciało. Pamiętam, jak rzuciłem się do jej dłoni, choć
wiedziałem, że ona już odeszła. Chciałem opatrzyć rany szpecące to drobne
ciało. Jej jeszcze ciepła krew została na mojej skórze. Paliła ją. W ustach
czułej jej metaliczny smak. Drżałem, nie chcąc dopuścić do siebie wiadomości,
że ją straciłem. Oboje ją straciliśmy. Ja i Alice. Wtedy nie zdawałem sobie
sprawy, w jakie bagno wdepnęliśmy.
Oboje
zdawaliśmy sobie sprawę z jednego.
Eve
Madelaine Charlotte de Voile nie żyje.
To
starczyło, by mój świat się zawalił. Runął
jak most, który trzymał naszą przyjaźń. Wtedy wszystko się zmieniło.
Potem
nic już nie było takie same. Ludzie ginęli. Czarodzieje, mugole, szlamy,
charłaki… Mężczyźni, kobiety, dzieci… Starzy i młodzi. Światem zapanował
Voldemort. Miał w garści wszystkich. Włącznie ze mną.
W
tamtym okresie w moje życie wkroczył ktoś jeszcze.
Był
to wesoły, uczciwy facet. Z miejsca go polubiłem, choć z lekką niechęcią
patrzyłem na to, jak oczarowuje Alice. Byłem przeciwny ich małżeństwu. Nie
rozumiałem jak ona może myśleć o ślubie, kiedy jej siostra leży zakopana pod
ziemią. Po kolejnej kłótni dowiedziałem się, że jest w ciąży. Miałem ochotę
uderzyć ją za ten szczyt bezmyślności. Nie… To nie był dobry czas na zakładanie
rodziny. Miałem rację, choć nigdy jej tego nie wypomnę. Pomimo wszystko, byli
szczęśliwi. I stało się.
Mathieu
la Mattrie oraz Alice Florence Therese de Voile pobrali się pewnej wrześniowej
soboty.
Osiem
miesięcy później urodziła się Michelle Monique Maya.
A
ja uwierzyłem, że na tym świecie może jeszcze istnieć miłość.
Jednak los okrutnie z nas
zadrwił. Czarny Pan ponownie wszedł w moje życie. Od kiedy dowiedział się całej
prawdy, od kiedy poznał we mnie wroga… próbował mnie zniszczyć. Alice również
była zagrożeniem. Wiedział, że tylko my możemy zniweczyć jego plany już na samy
początku. Więc krzywdził nas. Upokarzał i rujnował. W spokoju żyliśmy sześć lat.
Potem sprawił, że wiara Alice w normalne życie zachwiała się. Zabił Michelle.
To niewinne dziecko stało się częścią jego gry. Jedyna pociecha w tym, że nie
cierpiała długo. Zaklęcie uśmiercające zwykle nie pozostawia żadnych śladów.
W trójkę go odnaleźliśmy. I to
stało się naszym przekleństwem. Ostatnią iskrą światła, która zgasła tak
szybko, jak się pojawiła. Mathieu zginął. A my staliśmy się jego więźniami.
Wiedzieliśmy, że jedynym sposobem na zemstę będzie trwanie u jego boku.
Sprawienie, że zaufa nam choć odrobinę. Wiem, to brzmi jak myśl szaleńca. Wiesz
mi, w tamtej chwili byliśmy obłąkani. Nasza zemsta odbywa się powoli. On jednak
wierzy, że zdołał zaszczepić w nas zło. Ba! Jest o tym przekonany! Ale on się
myli, Izabelle. We mnie nie ma już uczuć. W Alice jest jedynie nienawiść.
Odtąd
błąkamy się po jego królestwie. Wesoły, arogancki Charlie i zimna, opanowana
Florence.
Takich
znają nas Śmierciożercy.
Później
dołączył do nas Steven. Poczciwy przyjaciel zakochany w zimnej Florence la Mattrie.
Kobiecie, za którą skrywa się moja stara, ukochana Alice.
Wiec
wiesz już prawie wszystko, Izabelle. Jesteśmy coraz bliżej celu.
*
Malarstwo przyszło później. Jednak
najpierw znalazłem kamienicę. Te straty, zapleśniały dach. Obserwowałem ludzi. Widziałem
ich problemy i robiło mi się lżej.
Zdawało mi się, że panuję nad swoimi emocjami. Kiedy zrozumiałem, że tak
nie jest, chwyciłem szkicownik. Wtedy węgiel był dobrym przyjacielem. Szaro –
czarny świat był odzwierciedleniem mojej duszy. Potem odkryłem, że ból można
zawrzeć w innych barwach. Ostrych, wyraźnych, soczystych. Kupiłem paletę i
płótno. W myślach odtworzyłem jej twarz. Mnóstwo piegów, ciemne, smutne oczy i
poskręcane włosy. Obok niej stała blondynka. Długie włosy spięte w wytwornego
warkocza okalały spokojną, pociągła twarz. Gdzieś między nimi namalowałem
siebie. Pracowałem całą noc, ale rezultat mnie zadowolił.
Izabelle, sztuka stała się moim
wybawieniem. Nieodłącznym elementem mojego życia. To dzięki niej nie
zwariowałem. Ona i ryzyko stały się całym sensem mojego istnienia. Tylko to
pozwalało mi istnieć. Tylko to było mi potrzebne.
… Smuga światła
wpadła do pokoju w chwili, kiedy drzwi się otworzyły.
- Jesteś tu,
Charlie? – Cichy, opanowany glos wyrywa mnie z zadumy. Drzwi skrzypią cicho.
Podobnie jak deski, po których stąpa dziewczyna.
- Nie możesz spać,
Alice? – Spoglądam na jej podkrążone oczy. Oczywiście wiedziałem, dlaczego tak
jest. Pamiętałem, jaki dziś dzień.
- Już dano nie
mówiłeś do mnie „Alice” – Szepcze.
- Florence jesteś
dla wszystkich innych. – Nie myśląc długo, odwracam się i przytulam jej głowę
do swojej piersi. – Dla mnie zawsze będziesz ta małą Ally.
- Och, Charlie…! –
Jej stłumione słowa są dla mnie lekarstwem. Wiem, że w tej chwili jesteśmy
dawnymi przyjaciółmi z podwórka. Że zrzuciła maską niedostępności i chłodu. –
To już rok… Jeden, piekielnie długi rok.
- Wiem, skarbie –
mówię, bo nie znam słów pocieszenia. Bo co powiedzieć siostrze, która straciła
rodzeństwo? Żonie, która pochowała męża? Matce, która oddała swe dziecko
śmierci? Nic. Wtedy zupełnie nic nie przynosi ulgi. Zwłaszcza słowa osoby,
która cierpi równie mocno. – Wszystko będzie dobrze. – Wyrywa mi się, choć
wiem, że to tylko psute słowa…
Często siadam na dachu mojej
kamienicy. Mówię „mojej” z barku lepszego słowa. Nie wiem, do kogo fatycznie
należy. Wiem jednak, że jej dach stworzony został jedynie dla mnie. To więcej,
niż oczywiste. Od kilku lat siadam na tych brudnych dachówkach i obserwuję
Pokątną. Nieraz mm wrażenie, że wariuję. Potrafię godzinami siedzieć w bezruchu
i obserwować. Widzę wielu ludzi. Jedni są spokojni, drudzy pędzą w poszukiwaniu
czegoś, co pewni nie istnieje. Na przykład teraz, właśnie w tej chwili,
łysiejący czarodziej biegnie ile sił w jego krótkich nóżkach. Poci się przy tym
niemiłosiernie, ale dalej wytrwale dąży do celu. A do jakiego celu dążymy my? Nie
wiem, Izo. Naprawdę nie wiem.
Pewnie w chwili, gdy to czytasz,
jesteś na mnie zła. Nie lubisz, gdy mówię do Ciebie „Iza”. Wolisz swoje pełne imię. Wiem, ono jest
wyjątkowe. Ale nie pozwalasz też mówić do siebie „Bella”. Dlaczego? Przecież to
tak do Ciebie pasuje. Jednak twierdzisz, że nie będziesz się upodabniać do
niej. No tak… Twoja wielka rywalka. Tak o niej mówisz. Ja nie widzę w tym
prawdy. Ty zawsze będziesz ponad nią. Zawsze będziesz miała nad nią przewagę.
Musisz w to uwierzyć, inaczej będziesz zgubiona. Zatracisz się w szaleństwie.
Nie, ty już jesteś szalona. Nie potrafię spojrzeć Ci w oczy i powiedzieć to, co
powinienem. To, co w nich widzę jest dla mnie nie do pojęcia. Myślę, że mogę
nazwać się Twoim przyjacielem. A jednak tak często nie rozumiem Cię. Zawsze
byłaś dla mnie zagadką i już na zawsze nią pozostaniesz.
Dziś
znów siedzę na tych brudnych dachówkach. Wspominam dni, kiedy byłem zwykłym
chłopakiem. Z marzeniami, planami i tysiącem pomysłów. Każdy dzień był dla mnie
wyzwaniem. Kolejną porcją adrenaliny. Byłem szczęśliwy, bo byłem sobą. Kiedyś zapytałaś mnie, jakie miałem
dzieciństwo. Odpowiedziałem, że normalne. Dopiero dużo później zrozumiałam, że
to nie była dobra odpowiedź. Że musiałaś zrozumieć ją zupełnie inaczej, niż
powinnaś. Odpowiem Ci teraz. Całe moje dzieciństwo to była sielanką. Zwykłe,
kolorowe dni wypełnione śmiechem i miłością. Tęsknie za tym czasem. Za spokojem
i stabilnością. Tak, właśnie za stabilnością. Choć nosiło mnie, choć ciągle
musiałem gdzieś biec, miałem świadomość, że mam gdzie wrócić. Zdaje sobie
sprawę, że jestem okrutny. Że musisz cierpieć, kiedy Ci to opowiadam. Jednak wiem,
że kiedy wszystko Ci wyjawiłem, zrobiłem to zbyt brutalnie. Zbyt opryskliwie.
Wiem, że wtedy wszystko zrzuciłem Ci na ramiona. Ale, cholera jasna, ty wiesz,
że życie to nie jest sielanka! Jeśli coś ma być źle, nie masz nic do
powiedzenia. Zasługiwałaś na
prawdę. Dostałaś ją. Do dziś pamiętam
szok, którego nie potrafiłaś ukryć. Dlaczego nie chciałaś mi uwierzyć? Bo byłem
Gryfonem? Bo, technicznie rzecz biorąc, jestem szlamą? Moja krew jest brudna a
jednak trzymał mnie przy sobie. Nie, nawet Ty musiałaś wiedzieć, że jestem mu
potrzebny. Tak, Izabelle – wyśmiałaś
mnie i krzyczałaś, żebym nie bluźnił. Nie potrafiłaś mi uwierzyć. Nie chciałaś
pogodzić się z prawdą. Prawda jest taka, że nigdy mnie nie rozumiałaś. Nigdy
nie poznałaś mnie do końca. Prawdę mówiąc nie lubiłem Cię. Jesteś irytująca.
Jesteś wredna. Jesteś obłąkana. A ja
jestem Tobą zafascynowany. Odkąd tylko
Cię poznałem. Nie… Odkąd tylko o Tobie usłyszałem. Byliśmy sobie potrzebni. I
oboje byliśmy potrzebni Tomowi. Cała nasza trójka o tym wiedziała. Ale on
zawsze był ponad nami. Zawsze musiał górować. Nigdy mu nie ufałem. Ale też
nigdy się go nie bałem. Do dzisiaj. Dziś drżę, bo wiem, że przyjdzie mi zginąć
razem z tobą. Razem staniemy przed
potężnym Lordem Voldemortem, złapiemy się za ręce i ruszymy na spotkanie ze
śmiercią. Dopełnimy przeznaczenia. Umrzemy z nadzieją, że kiedyś przyjdzie
ktoś, kto go pokona. Kto zniszczy potwora, którym się stał.
Do dziś nie mogę wybaczyć Ci, że
go pokochałaś. Nie mogę przestać zazdrościć mu, że ofiarowałaś mu swoje serce i
że on to serce zniszczył. Ty również jesteś potworem. Izabelle i Lady Siellum
bardzo się różnią. To Lady mnie zafascynowała. Jednocześnie brzydziłem się nią.
Nie potrafię zrozumieć. Ani Ciebie, ani jego. Tak wiele razy pytałaś, dlaczego
cierpię dla ciebie. Nie wiem. Nie potrafię odpowiedzieć. Tak często sam mam
ochotę Cię zabić. Sprawić, żebyś zapłaciła za całe zło, które wyrządziłaś. Biję się z myślami, dlaczego tego nie
zrobiłem. Jednak odpowiedz przychodzi szybciej, niżbym się spodziewał. Wierzę w
to dobro, które gdzieś w Tobie jest. Nie ukryjesz go. Nie wiem tylko, czy mam
siłę go szukać. Czy chcę go szukać. Dawno już zapomniałem, jak to jest obcować
z człowiekiem. Dawno już nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogę być komuś
potrzebny. I że ktoś może być potrzebny mnie.
Jestem maszyną, Izabelle.
Cholerną maszyną, która próbuje pracować na najwyższych obrotach. Maszyną,
której jedynym celem jest zemsta.
Do końca zafascynowany
Charlie
Russel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz