27.06.2012

Wpis piąty


„KARA”
***

Tak daleko. Nie chcę tu zostać
Zabierzcie mnie st
ąd teraz
Chc
ę tylko być wolny
Czy jest taka mo
żliwość?
(Green Day)
*
            Ile razy z obrzydzeniem spoglądałeś sobie w twarz? Rachunek sumienia to doprawdy cenna umiejętność… której ja nie opanowałam. Lista moich grzechów byłaby zbyt długa, by jakikolwiek Stworzyciel się nią zajął. Nie wierzyłam w to, że istnieje ktoś, kto panuje tan tym całym gównem.  Zastanówcie się, kto chciałby mieć w posiadaniu takie beztalencie, jak naszą Ziemię? Ta planeta za dużo ma w sobie zła, wiem coś o tym. A wszystkie teorie o istnieniu Boga zaczynają się we wspólnym punkcie: Pan był dobry i wszystko, co stworzył było dobre. Jakże więc wytłumaczyć sobie to, że istniej tyle złych ludzi? Może jednak Stworzyciel pomylił planety? Takie filozofowanie było codziennością. Z nudy i z charakteru. Wierzyłam w szatana. Lord Voldemort był z pewnością jego ucieleśnieniem. Ale jeśli wierzyłam w szatana to i musiałam, analogicznie, wierzyć w Boga. Wiec dlaczego mi to nie wychodziło?
            Wiecie ile razy zadawałam sobie pytanie o sens istnienia?   Dużo. Naprawdę dużo. Czasem myślałam, że już coś sensownego wymyśliłam. A potem przychodziło kolejne rozczarowanie. Przyzwyczaiłam się do nich. Czasem, naprawdę bardzo rzadko, rozmyślałam o własnej śmierci. Wyobrażałam sobie scenariusze, które były tak mało prawdopodobne, jak to, że Tom był kiedyś dobry. Jednak podobno zakochana kobieta jest w stanie wierzyć w różne dziwne rzeczy. I teraz pytanie: czy byłam zakochana? Nie potrafię napisać wam, ile razy o tym myślałam. Ale w końcu doszłam do takiego wniosku. Tak, byłam zakochana. Kiedyś, na samym początku drogi. Na samym początku poznania Toma Riddlea. Ale podobnie, jak on nie potrafi kochać, tak i jego nie można darzyć tym uczuciem. On zawsze był kimś, w kim byłam zakochana i kogo nienawidziłam z całego serca. Ale za późno to do mnie dotarło. O wiele za późno. 
            Charlie wkroczył na scenę w momencie, w którym najbardziej go potrzebowałam. Kiedy pragnęłam przyjaciela… okazał się niezastąpiony w tej roli. Nigdy mu tego nie zapomnę. I nigdy nie zdołam odpłacić się mu za wszystko, co dla mnie poświecił. A poświęcił wiele. Jednak to nie jest odpowiedni czas i odpowiednie miejsce na opowiedzenie wam tego. Na wszystko przyjdzie pora. Ale później. O wiele później.
*
            Życie każdego człowieka podzielone jest na rozdziały. Nie do końca wiadomo, dlaczego. Nie każdy też zdaje sobie sprawę, gdy zakańcza lub rozpoczyna nowy etap. To się po prostu dzieje. Wtedy… byłam świadoma. Tak, zdecydowanie wiedziałam, co się dzieję. Pragnęłam tej zmiany, chociaż wiedziałam, że może doprowadzić mnie do śmierci. Ale czymże była śmierć w porównaniu z moim doczesnym życiem? Byłam piórkiem. Wrakiem, które wiatr kołysał to tu, to tam. Tak bardzo pragnęłam być ptakiem. Wolnym, niezależny stworzeniem.  Chyba nigdy nie nauczyłam się żyć. Tak naprawdę… Być może nigdy dostatecznie się nie starałam. Nie wiem. Po prostu powstała we mnie taka tama. Ten zator nie pozwalał mi funkcjonować. Odkąd w moje życie wdarł się Voldemort, byłam bezsilna. Nie, żeby tylko on był winny. Zdawałam sobie sprawę, że jestem słaba. I,  że przez tę słabość, stałam się nią.  Lady Siellum pojawiła się niespodziewanie. Tak po prostu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Patyczka przesiąkniętego czarną magią… Bardzo dobrze pamiętam tamten dzień. Dzień, w którym zdecydowałam o swojej przemianie.
*
- Wybrać?
- Tak, Izabelle. Musisz wybierać.
- Ale Tom! To jest złe. ZŁE! – Przeszedł mnie lodowaty dreszcz, kiedy syknął rozeźlony. Wciąż nie potrafiłam przestawić się na jego nowe imię.
- Nie nazywam się Tom, tylko…
- Tak wiem… Ale prosisz o zbyt wiele – odwróciłam się i chciałam odejść, kiedy poczułam szarpniecie. Voldemort przygwoździł mnie do ściany. Kidy się odezwał, mówił cicho, ale z wyczuwalną mocą.
- Ja nigdy nie proszę, Izabelle. Ja żądam.
- A co to nam da? Chcesz być potworem? I chcesz zrobić potwora ze mnie!
- Chcę uzyskać nieśmiertelność. – Westchnął zniecierpliwiony – być może podzielę się swoją wiedzą z tobą…
- Bycie mordercą za nieśmiertelność? Jaki to ma sens?
- Chcę żyć wiecznie. Chcę, by ludzie bali się wypowiadać moje imię. Chcę, by drżeli. By cierpieli. A ty będziesz brnęła w to ze mną – nie odpowiedziałam. Tępo patrzyłam się na jego dłonie, które coraz śmielej zaczepiały o moją bluzkę. To było niedopuszczalne. W tych czasach mężczyźni nie mieli prawa w ten sposób obchodzić się z kobietami.  Bałam się, że po prostu mnie zgwałci.  A jednak nic nie zrobiłam, żeby to przerwać. Gdy wsunął swoje zimne dłonie pod moje ubranie, zadrżałam. Już wiedziałam, że nie chcę go stracić. Nie potrafiłabym… Ale morderstwo!
- Jeśli myślisz, że tak mnie skusisz…. – Nie dokończyłam, gdyż poczułam jego dłonie na moich piersiach. Okrężnymi ruchami masował mój biust, a ja zaczęłam się rozpływać. A potem… Potem wypowiedział słowa, które skusiły mnie do przejścia na tamtą stronę.
- Nie chcesz odegrać się za te wszystkie krzywdy? Nie chcesz stworzyć świat, w którym będziemy mogli żyć normalnie. Robię to dla nas – czarodziejów – kusił. Bardzo skutecznie kusił. Musiał wiedzieć, że i tak się mu poddam. Nienawidziłam ukrywania się. Nienawidziłam ostrożności. Nienawidziłam ludzi, którzy w przeszłości mnie poniżali
- chcę.
*
            Dzień, w którym przemieniłam się w Lady Siellum, był dniem śmierci pewnej dziewczyny. Nie cierpiała bardzo. Wtedy jeszcze nie potrafiłam zadawać ludziom wiele bólu. Dopiero uczyłam się śmierci. I wtedy to zakończyłam rozdział niewinności i wkroczyłam w erę bólu i morderstw.  Ten konkretny rozdział trwał aż do chwili, w której skończyłam swoją opowieść. Czyli w chwili, kiedy po raz pierwszy doznałam bólu klątwy Crucistus. Kiedy od dawien dawna postawiłam się jemu. Kilka dni po tym zdarzeniu odwiedził mnie w mojej komnacie. I, choć może dziwnie to zabrzmi, podarował mi wolność. Postanowił wysłać mnie na misję…  misję, która całkowicie zmieniła moje życie. 
*
- Mógłbyś się pospieszyć? Chciałabym zdążyć przed zachodem słońca! – zniecierpliwiona odwróciłam się do mojego towarzysza. Był to postawny rudzielec z masą piegów na nosie. Chociaż miał około dwóch metrów wzrostu, to jednak kajał się przed mną. A jak! Lord Voldemort powierzył nam zadanie, choć nie wierzył, że mogę je wykonać. Postanowiłam pokazać mu, jak bardzo się myli. Niestety Śmierciożerca, który mi towarzyszył, nie bardzo miał ochotę zadawać się ze mną… 
- Już, już! Jestem pewien, że zdążymy… - dodał pokornie.  Steve Johnson drżał na samą myśl o tym, że może spędzić noc w pobliżu mojej osoby.
- Siadaj! – Wskazałam na kamień – Przecież nie mam zamiaru cię zabić! Więc, do cholery, nie zachowuj się jak wystraszone zwierzątko!  Mamy zadanie do wykonania, ale najpierw pytaj.
- O co? – Zdziwił się.
- O cokolwiek. Po prosu musisz się do mnie przekonać. Albo chociaż rozwiać wątpliwości.
- Dobrze – przez chwilę patrzył mi się w oczy. Tak, jakby się zastanawiał. A potem, zupełnie nieoczekiwanie wypalił – Dlaczego? Dlaczego tu jesteś?
- Ponieważ Czarny Pan mi kazał. Nie śmiałabym się sprzeciwić jego rozkazom.
- Nigdy nie słyszałem, żebyś mogła wychodzić. Zawsze zabijasz podczas uczty.
- Nie pytaj mnie, o co mu chodzi. Ale pan każe, sługa musi.
- Sługa?! Jesteś chyba jedyną osobą, na której mu zależy! – Roześmiałam się.  Naprawdę i szczerze. Zaczęłam niekontrolowanie się śmiać. Nie mogłam uwierzyć, że to z nim o tym rozmawiam. Przecież był mi zupełnie obcy. Ale chyba… chyba po prosu potrzebowałam kogoś do rozmowy. 
- Naprawdę tak myślisz? – wyszeptałam, kiedy już opanowałam ten nagły atak – byłeś na uczcie. Wszystko widziałeś.  Ten, nazwijmy to „wypad”, to kara za moje zachowanie.
- Czy nie będzie się… e… nudził? Bez ciebie?
- Nudził? – Powtórzyłam szeptem – Masz mnie na dziwkę, prawda?
- Nie. Oczywiście, że nie! – Wykrzyknął odrobinę przerażony moim pytaniem.
- Nie? Nie wierzę ci – te słowa praktycznie wyplułam mu w twarz.  Potem odwróciłam się. Spojrzałam na niebo. Słońce już skłaniało się ku horyzontowi, rozmywając swoje promienie po tafli nieba. Jego czysta, niebieska barwa poprzeplatana była pomarańczowymi, czerwonymi i żółtymi refleksami. Przeogromna, roziskrzona kulka ognia chyliła swą głowę przed nowym panem Ziemi – Księżycem. Patrzyłam na to zjawisko, zafascynowana. Jednocześnie rozmyślałam o tym, co powiedział Steve.
- Nigdy nie myślałam o sobie, jak o dziwce. Nigdy.  Ale masz rację. Nie jestem też jego kochanką. To jakby… coś pomiędzy.
- Nałożnica… - wyszeptał cicho, chyba bardziej do siebie, niż do mnie, zapewnie przypominając sobie ostatnią rozmowę z Charliem.
- Tak, można tak mnie określić. Co do nudzenia…. Nie sadzę, by Lord Voldemort kiedykolwiek się nudził. Przecież ma swoje wierne sługi! – Ostanie zdanie wykrzyknęłam, zbyt wzburzona, by zapanować nad głosem. Oboje wiedzieliśmy, o kim mówię. Dodatkowe uświadamianie było tu nie na miejscu.
- Czy ty… Czy go kochasz? – Wciąż stałam odwrócona do niego tyłem. Wciąż patrzyłam na zachód słońca. I wciąż próbowałam uniknąć tego, co nieuniknione.  Johnson zrozumiał, że już niczego się nie dowie. 
Nie odpowiedziałam.
*
            Każdy kolejny dzień był dla mnie zagadką. Brnęłam w rzeczywistość, która zdawał się zabijać mnie od środka. Nie wiem, czy kiedykolwiek próbowałam jakoś na to wpłynąć. To po prostu się stało. Żyłam z dnia na dzień, rozkoszują się zapachem śmierci. Tchnieniem mocy, która płynęła w moich żyłach. Była niezwykła, choć zupełnie przeciętna. W moim świecie istniałam, choćby na chwilę. Czasem pojawiały się płomyki. Jasne, ciepłe stróżki ognia, które jednak gasły tak szybko, jak się zapalały.   Parafina była zbyt nietrwałym materiałem, by cokolwiek na niej budować…  Wystarczało dać jej odrobinę ciepła i topniała. Każdym takim płomykiem była dobre uczucia, które mnie otaczały. Być może to dziwne, ale i takie były. Wtedy, kiedy byłam z kimś, kogo szanowałam. Na przykład z Biancą… Choć była duchem, uważałam ją na najcieplejszą, bliską mi osobę… Jej perłowo białe, niematerialne ciało było ścianą, która wszystko przyjmowała ze stoickim spokojem. Była zagadką, zwykłym cieniem, snującym się po tej glebie bez większego celu. Nie mówiła dużo, a jeśli już mówiła, były to metaforyczne wyjaśnienie, które nie zawsze pojmowałam. Czasem zazdrościłam jej urody. Była przepiękna. Z ta swoją niewinnością i delikatnością. Z dziecinną naiwnością na twarzy i ledwo dostrzegalna kobiecością. Byłam ciekawa, kim była dla Toma. Nie, nie wierzyłam, że była po prostu pierwszą z brzegu. Ona była na samym początku, a to już coś znaczyło. Jeszcze tylko nie bardzo wiedziałam co. Bardzo chciałam się dowiedzieć, ale to nie było takie łatwe. Bianca nic nie chciała powiedzieć. Natomiast Riddle był ostatnią osobą, którą odważyłabym się zapytać. Nie mogłam też działać otwarcie, ponieważ On by się o tym dowiedział. Tego byłam pewna. Nie dałam się omamić słówkami i innymi bzdetami – wiedziałam, że pomimo wszystko on obserwuje każdy mój ruch. Że nie ufa mi do końca. Lord Voldemort nie ufał nikomu poza sobą…  Mnie jednak coś aż zasycało z ciekawości, kiedy ją widziałam. I gdy o niej myślałam. Miałam dziwne wrażenie, że ona ma coś wspólnego z przeszłością Toma. I z planami zdobycie nieśmiertelności.
*
            Każdy kolejny dzień mojej wędrówki ze Stevem był  coraz bardziej męczący. Niewiele się do siebie odzywaliśmy. Milczenie było czymś, czego było mi trzeba, a on nie śmiał go przerwać…  Odrobinę żałowałam, że to właśnie on jest tu ze mną. Jasne, mogłam trafić gorzej. Ale… no nie wiem. A właściwie to wiem. Chciałam, żeby był tu on. Charlie. Już wtedy, po jednym dniu znajomości, pragnęłam jego obecności. Chciałam dowiedzieć się, dlaczego tak bardzo go fascynowałam.  Sposobność do uzyskania informacji zdarzyła się, kiedy któregoś dnia dość wcześnie zaniechaliśmy poszukiwań. Właściwie to nie wiem, dlaczego chodziliśmy po tej cholernej dżungli, szukając dziada, który miał dać nam odpowiedź na pytanie Toma. Był to jakiś stary mędrzec, który, o zgrozo, mieszkał w puszczy amazońskiej. Podróż do Ameryki nie była dla mnie niczym trudnym. Schody zaczęły się, kiedy okazało się, że magia nic nam nie pomoże. Tzn., proszę bardzo, rozpalcie sobie ognisko, postawicie namioty… z tym nie było problemu. Jednak zdobycie jakiejkolwiek informacji o tym mężczyźnie za pomocą magii, okazało się być co najmniej trudne. Musiały wisieć na nim jakieś zaklęcia. Jestem pewna, że Voldemort poradziłby sobie z nimi. Lub prawie pewna. Zamiast tego jednak, ja i Johnson, błąkaliśmy się po upalnym lesie deszczowym, szukając jakichkolwiek wskazówek.  I tak doszliśmy do momentu, w którym postanowiliśmy odpocząć od szukania tej igły w stogu siana. Bo, powiedzmy sobie szczerze, inaczej nie da się tego nazwać. Tak więc, tego parnego wieczora usiadłam obok niego. Nasze stosunki były dość ciepłe. Mimo, że był cholernie irytujący, zaczynałam go lubić… Zazwyczaj przechodzę do sedna sprawy od razu. I wtedy nie zrobiłam wyjątku.
- Słyszałam was – gdy spojrzał na mnie, dodałam – Wtedy, przed ucztą… 
- La… przepraszam, Izabelle. – Jakieś pięć dni temu nawrzeszczałam na niego za to, że mówi do mnie tym tytułem. Nienawidzę go, naprawdę. Nie wtedy, kiedy chcę być zwykłą panienką Sekker – W sumie nie wiem, co powiedzieć…
- Za to ja wiem, o co spytać – zawahałam się tylko przez chwilę – Dlaczego on atak bardzo chciał mnie poznać?
            Steve spojrzał na mnie z wahaniem. Tak, jakby bał się przekazać mi jakaś widomość. Albo ta wiadomość była dla mnie zagrożeniem, albo wielką tajemnicą.  Lub po prostu dramatyzuję. Jak zawszę.
- Dlaczego mnie o to pytasz? -  Westchnął ze zrezygnowaniem.
- Bo ciebie znam – odpowiedziałam twardo. Musiałam się tego dowiedzieć. Nie wiem, czemu, ale musiałam.
- Wiesz przecież, że krążą o tobie legendy.  Tajemnicza, przepiękna Lady Siellum. Kochanka Czarnego Pana, dyskretna morderczyni, okrutna i nieprzewidywalna, Zwiastun Śmierci… - tu zawiesił głos – Charlie zawsze kieruje się emocjami. Taki jest. To idealny obserwator. Potrafi pójść na Pokątną i z jakiegoś dachu czy kąta obserwować ludzi. Jest mistrzem w ludzkich charakterach.  Uwielbia ludzi. Uwielbia poznawać ich tajemnice, złożone uczucia. Potem często maluje. Ja się na tym nie znam. Ale pamięciowe portrety w jego wykonaniu są niezwykłe.
- Chce mnie namalować?
- Tego nie wiem. Wiem natomiast, że jesteś dla niego wyzwaniem. Rozumiesz? Rozszyfrować ciebie nie jest łatwo, ale on lubi rzeczy skomplikowane.  On… - zawahał się – on nie wierzy, że jesteś zła.  Że jesteś taka, jak Czarny Pan – westchnął, po czym ukrył twarz w dłoniach.  
- To śmieszne, przecież każdy Śmierciożerca…!
- Charlie nie jest Śmierciożercą… - usłyszałam jego stłumiony głos. Zatkało mnie.
- Jak to? – Być może dziecinne pytanie, ale samo mi się wyrwało.
- Nie ma wypalonego mrocznego znaku. On jest… - spojrzał na mnie – nie. Wybacz, ale nie mogę ci powiedzieć…
- Dlaczego?
- Bo to jego prywatna sprawa. Zrozum, on poświecił dla mnie cholernie wiele… nie mogę o tak zdradzać jego tajemnic.
- Czy Voldemort ją zna?
- Po części… - wyszeptał, po czym wstał. Odszedł w mrok, zanim zdążyłam go zawołać…  Już wiedziałam, że muszę poznać tajemnicę Russela. Nie wiedziałam, jak tego dokonać, ale wiedziałam, że muszę. Ten mężczyzna mnie intrygował. Czułam, że kryje w sobie coś fascynującego.
Kim, do diabła, on był?
Steve wrócił późno. Zbyt późno, by go pomęczyć. Zresztą, miałam przeczucie, że od niego niczego się nie dowiem.  Mimo to znajdę sposób, by poznać prawdę… Muszę.
*
            Kiedy minuty zamieniają się w godziny,  a te w doby nie masz świadomości. Nie masz poczucia czasu.  Jesteś jak bezwładna, drewniana lalka, której sznurkami ktoś musi kierować.   Błądząc między drzewami czułam się jak taka lalka. Ja wiem, wiem… to tylko marudzenie. Jednak byłam piekielnie wściekła na cały świat. I na Voldemorta. To przez niego tkwiłam w tej puszczy. To przez niego siedziałam na mokrym drewnie i ryczałam. Łzy spływały mi gęstymi strumieniami, a ja nie potrafiłam ich powstrzymać. Miałam świadomość, że odchodzę w niepamięć. Że przestaję być dla niego interesująca. Czułam się jak stary, brzydki przedmiot, który, po użyciu został rzucony w kąt. Tom zużył mnie doszczętnie. I doszczętnie mnie zmienił. Nienawiść do niego przychodziła mi łatwo. Ale równie łatwo przychodziło pragnienie bliskości. Nie potrafiłam oprzeć się jego długim, zimnym palcom.  Nie potrafiłam darować sobie chwili rozkoszy i niewymownego, rozkosznego bólu. Był jak narkotyk. Wiedziałam, że to złe. A jednak pragnęłam tego, jak niczego innego w życiu. Chciałam z tym skończyć. Naprawdę chciałam! Ale z nałogu nie tak łatwo wyjść. Miałam tego świadomość i chyba tak naprawdę poddałam się już przy stracie. Nie miałam siły walczyć o wolność, który była tylko sennym, nierealnym marzeniem. Pomimo wszystko, gdzieś tam, w głębi, byłam do niego przywiązana. Tom stanowił ważną część mojego życia i wiedza, że on potrafił wyrzucić mnie ze swojego z taką łatwością, bolała. Serce kłuło niemiłosiernie, wybijając żałobny rytm marsza. 
            Popadałam w obłęd. Ciągle porównywałam się z nią. Bella. Piękna. Cóż ona takiego miała? Te ciężkie powieki i szare oczy, zapatrzone niego z bezgraniczną ufnością i miłością? Z tym jej wielkim oddaniem i głupimi minami. Za każdym razem, gdy go wiedziała, pierś falowała jej z podniecenia. Nie potrafiła ukryć tego, jak bardzo pragnie jego bliskości. Ja widziałam w niej maszkaradę.  Nie była brzydka. Ale nie była też piękna. Niższa ode mnie, ale szersza w biodrach. Biust praktycznie wylewał jej się z obcisłego gorsetu.  Nóg nie eksponowała, bo nie miała czego. Ale była mu posłuszna. Uwielbiała torturować. Kochała oddawać mu cześć. Bez szemrania wykonywała wszystkie jego rozkazy.  I to raz różniło. Mnie trzeba było wychowywać.  A owszem – często zdawać by się mogło, że jestem aż nadto uległa.  Ja jednak pilnowałam swojego interesu i nie miałam być typowym Śmierciożercą. Toma to irytowało.  Być może odrobinę mu na mnie zależało. I to również nie dawało mi punkta przewagi, gdyż  Lord Voldmeort odrzucał od siebie wszystko to, co niechcący mógłby obdarzyć jakimkolwiek dobrym uczuciem. Czyli na przykład mnie. 
            Bolało. Bolała świadomość, że kiedy ja wykonuję zadanie, on leży w objęciach Black.  Co do tego nie miałam wątpliwości. Wiedziałam, że nie było mu tak dobrze, jak ze mną… Że ona nie da mu tyle rozkoszy, co ja. Między nami była jakaś dziwna więź. Może to było zwyczajne przyzwyczajenie, ale jednak miało to z coś wspólnego z uczuciem. A miedzy nim i Bellą był seks. Zwykły, szybki numerek. Nic więcej.  A jednak bolało.
*
            Minął miesiąc. Doprawdy nie wiem, dlaczego tkwiłam w tej dżungli. Jednakże pchana dziwnym przeczuciem kierowałam się ciągle na północ. Wiedziałam, że kiedyś ten las się skończy. Że przyjdzie czas, kiedy stanę na skraju z uczuciem pustki i świadomością, że nie wypełniłam zadania. Jednak wtedy nie panowałam na tym. Po prostu szłam. Pchnięta jakąś dziwną siłą, stawiam kroki jak obłąkana. Wiedziałam, że  Steve zaczyna podejrzliwie na mnie patrzeć. Ale ja nigdy nie byłam normalna. Nigdy nie byłam zwyczajną kobietą i zawsze uważali mnie za co najmniej dziwną. Dlatego nic sobie nie robiłam z jego wymownych spojrzeń – przywykłam. Już bardzo dawno temu. Szukałam pewnego miejsca, choć nie wiedziałam jak ono wygląda i gdzie się znajduje. Ale pewnego dnia je znalazłam. To był trzydziesty trzeci dzień wykonywania naszego zadania. Byłam zmęczona towarzyszącą mi nudą i dziwną, nieodkrytą monotonią.  Pragnęłam udowodnić mu, że sobie poradzę… Że to ja jestem najlepsza.  To również stało się moją obsesją. Nie wiem, ile prawdy znałam o sobie. Ale wtedy nie pamiętałam już o tym, kim byłam. Nie znałam Izabelle i nie znałam Lady Siellum. Wstąpiła we mnie pierwotna, dzika postać. Moje zupełnie inne oblicze, którego nie byłam w stanie opanować.  Pragnęłam zwycięstwa. Pragnęłam go, jak niczego innego na tym świecie. Przynajmniej  w tamtej chwili.
            Słońce męczyło mnie już. Kropelki potu zdobiły moje ciało. Para, unosząca się nad roślinami otulała i nas. Czułam dziwne podniecenie.  Wiedziałam, że byłam blisko. Uniosłam nogę i przeszłam przez kolejny spróchniały pień. 
- Spójrz… - już po głosie Stevea wiedziałam, że nareszcie dotarliśmy do kresu naszej wędrówki. Podniosłam oczy.  I zamarłam z szaleńczym uśmiechem na ustach. Nie, to nie mogła być prawda. To był obrazek jak z bajeczek dla dzieci. Tych wszystkich nudnych opowiadań, których nienawidziłam.  Maleńki, najwyżej dwuizbowy, domek  stał pośrodku polanki. Była to zwykła, drewniana chatka, której za dach służyła strzecha.  Drewniane pale wbite były obok siebie, prawdopodobnie mając pełnić funkcję ogrodzenia. Nie byłam pewna, czy to jakaś forma testu. Albo może żart? Nie… to na pewno nie mogła być prawda. Tom mówił, że ten człowiek jest wyrocznią. A TEN człowiek właśnie siedział  po turecku na ogromnym kamieniu. Na siebie włożył białą szatę. Choć powinnam powiedzieć na to sukienka, ale to jakoś tak nie wypada, nie? W każdym bądź razie ten mężczyzna siedział i wyglądał, jakby medytował. Dwa palce złączył ze sobą unosząc je lekko u górę. Głowę, okrytą siwiuteńkimi włosami, skierował ku słońcu.  Broda, sięgająca piersi, powiewała mu na wietrze, którego przecież nie było.
- Kwesta wiary różna jest, moje dziecko. Pamiętaj, jeśli chcesz znać prawdę, musisz mieć czysty umysł – głos miał niezwykle melodyjny. Można rzec: hipnotyzujący. Spojrzał na mnie, a ja zamarłam. Jego oczy… one były niebieskie. Ale nie tak, jak  u innym ludzi. To był najczystszy błękit.  Choć były zupełnie nienaturalne, jemu pasowały idealnie.
- Mędrcze! Przychodzimy tu, by…
- Wiem, po co przyszliście – machnął lekceważąco ręką. Zirytował mnie tym bardzo. Szukaliśmy go od  czterech tygodni, a on mi teraz macha ręką? 
- Gniew nie jest dobrym doradcą… - pokręcił głową z ubolewaniem. Ale ja robiłam się coraz bardziej wściekła. Chwyciłam Stevea za koszulę i ruszyliśmy mu naprzeciw. Staruszek jednak wyciągnął różdżkę (kiedy??)  i zatrzymał nas.
- Tylko kobieta – jego głos nie był już taki miły. Stał się dużo zimniejszy. Dreszcz przeszedł mi po plecach, ale ja nauczyłam się już panować nad strachem. Zostawiłam mojego towarzysza i zrobiłam kilka kroków.
Nie boję się.
Powtarzam to zdanie w  myślach, by dodać sobie otuchy. W tej chwili starzec faktycznie wygladał na mędrca. Ale ja przywędrowałam aż tu z jakiegoś powodu. I nie zamierzałm odchodzić z pustymi rękoma. Gniew Voldemorta przerażał mnie jeszcze bardziej niż ten człowiek ubrany w białą szatę – sukienkę.  Więc zaczęłam stawiać kroki coraz pewniej.
Nie boję się.
Okłamywałam samą siebie.
*
            Nie bardzo wiem, jak skomentować tamten czas. To była niezapomniana podróż, która zapoczątkowała serię niezwykłych i owianych grozą wydarzeń. Wydarzeń, które tkwią we mnie do dziś. I do dziś niosę na sobie ich brzemienne skutki. Ale nie chcę jeszcze o tym mówić. Wiem, że kiedyś będę musiała. Ale są to kolejne strony tego dziennika. Czasami żałuję, że go założyłam. Te wspomnienia są okropnie bolesne. Ale wiem, że kiedy nadejdzie czas mojej śmierci, zostaną zapomina. Liczę na to, z ktoś wreszcie pozna prawdę… Że pomogę pokonać zło, którym przecież sama byłam.  Nim umrę. A umrę na pewno.  Przysięga składana Voldemortowi  jest wieczna. A zakończyć może ją jedynie śmierć. Moja śmierć nadchodzi wielkimi krokami. Nie ma od niej ucieczki. 
Izabelle

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz