„W OCZACH MA ZŁO”
On
niebem jest
on jest piekłem
dlatego daje by zabrać dużo więcej
on jest piekłem
dlatego daje by zabrać dużo więcej
(Kasia
Kowalska)
*
Czy można się
podnieś po tym, jak się upadło na samo
dno? Ja z pewnością byłam na dnie. Owe
dno było niekończącym się procesem zagłady samoistnienia. Nie ufałam już swoim
uczuciom. One zwiodły mnie do bagna, w którym żyłam. Tomowi się nie odmawia i
głęboka świadomość tego nie pozwalała mi podjąć decyzji. Może gdybym była
ostrożniejsza – wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Ze wszystkich
błędów, jakie popełniłam – ten był największy.
Być może pomyślisz sobie, że zniszczyłam własna życie. Ja jednak wierzę
w przeznaczenie. Moje miejsce było tam, przy jego boku. Jakkolwiek dobrze lub
źle mi nie było – musiałam tam zostać. Byłam tego tak pewna, jak tylko się
dało. Moje istnienie przynosiło ból i śmierć tysiącom. Ale świat nie jest
dobry. A jakże miałby być zły bez złych osób?
Zło nie jest tylko jakąś aurą w powietrzu. Zło to część człowieka i
każdy z nas decyduje, jaką drogą idzie. Ale w niektórych to zło jest większe. W
Tomie na pewno musiała być odrobina dobra. Kiedyś. Na samym początku. Nie
potrafię wyobrazić go sobie, jako niewinne niemowlę. Ostatnio nie potrafię
wyobrazić sobie nawet mnie samej parę lat wcześniej. Wdaje mi się, że stara
Izabelle już dawno nie istnieje. Ogólnie
rzecz biorąc nie mam wielkiej wyobraźni. Nie jest mi potrzebna. Dobrze zdaję
sobie sprawę, że jestem przedmiotem w jego rękach. Jak teraz. Woła mnie, nawet
nie wiedząc, co właśnie przeżywam. Nie patrzy się na pokaźnych rozmiarów
siniaka na udzie, którego tuszuję kawałkiem jedwabnego, czarnego materiału.
Patrzy się na mnie nieprzeniknionymi oczami. Ciemne niczym bezdenna otchłań.
Równie głębokie. Oczy, które hipnotyzują samą barwą i ironią w sobie
zawartą. Rzadko widać w nich gniew.
Uznaje uczucia za słabość. Owo zło
wypełnia go prawie całego. Jest jak
czara wypełniona płynnym złem. Już
prawie wylewa się ono przez cienką linie kielicha. Zdecydowanie jest najwięcej
wypełniony spośród wszystkich żyjących na świecie. Spojrzałam na niego i nie
mogłam się nadziwić. Był piękny. Tak
piękny, bo przystojny nie jest tu właściwym słowem. Na pierwszy rzut oka
straszy ode mnie. Oczywiście, że tak, ja byłam tylko młodą, ale potrzebną
płotką. Umiał docenić tych, którzy byli mu akurat potrzebni. Mi przypadł ten
zaszczyt. Sparaliżował mnie okrutnie lodowatym uśmiechem. Czarne włosy wiatr potargał lekko, dodając mu
nonszalancji. Przywołam mnie do siebie iście władczym gestem.
- Izabelle, chciałbym widzieć cię na
dzisiejszej uroczystości.
- Jaki ma charakter, Lordzie? – Zawsze
zwracam się do niego tytułem.
- Dziś moi uczniowie staną się moimi
zwolennikami.
- Czy koniecznie muszę być na tej
uroczystości, Panie? – Skrzywiłam się – wybacz, ale to… dość nudne.
- Nudne, powiadasz? – Nie poruszył
ustami, ale mnie przeszła fala bólu. Nie wielkiego, gdyż jeszcze nigdy nie
dostałam od niego Cruciatusem. Byłam mu potrzebna, wiec traktował mnie
łagodniej. Cierpliwie znosiłam, gdy tysiąc igieł wbijało mi się w kark. To
miała być nauczka.
- Chcę cie widzieć. I nie waż się nie
przychodzić – zimny ton rozkazujący. Miał go opanowanego do perfekcji. Wyćwiczony,
ale jakże naturalny. Po prostu do niego pasował.
- Dobrze – wysapałam ze łzami w oczach
i wyszłam, zanim on je zauważył.
*
Nie
widziałam innego wyjścia, jak pójść na tę piekielną uroczystość. Nie chciałam
widzieć kolejnych głupców, którzy z zapałem chcieli mu służyć. Skąd mogli
wiedzieć, co naprawdę ich czeka? To była długa i niebezpieczna wędrówka. Być
może ostatnia w ich życiu. Okropnie nudziła mnie ta iskra w ich oczach. To
oczekiwanie i podniecenie. Dla nich była to nowość, dla mnie – codzienność.
Brudna, czasem okrutna, ale jakże bliska codzienność. To było może życie, do
którego oni pchali się ze szczerzącymi się japami. Nie chciałam ich, ale cóż
mogłam poradzić? Nie ja tu decydowałam.
Ubrałam
biustonosz z mosiądzu. Był okropnie ciężki i niewygodny. Jak większość moich rzeczy. Wszystko było
teatralne a przy tym skąpe. Do tego pozłacane, przylegające do ciała spodnie. Śliski
materiał opinał i się na pośladkach i kończył w połowie łydki. Na całość
narzuciłam pelerynę. Była jakby tkana z nici mgły. Prawie przeźroczysta –
dodała mojej wysokiej sylwetce powabności i tajemniczości. Spojrzałam w ozdobne
lustro stojące w mojej komnacie. Odbijała się w nim seksowna kobieta, która
koniecznie musiała zrobić cos z twarzą. Moje włosy były suche, postrzępione
przy końcówkach. Straciły swoją grubość, ponieważ Tom potrafił wyrwać mi garść
czy dwie podczas wspólnych nocy. Pomimo wszystko lubił i mój ból. Różdżką
poskręcałam je w spiralki. Zajęło mi to masę czasu, bo nawijam bardzo cienkie
pasma. Oczy obrysowałam czarną kredką.
Na powieki nałożyłam złoty cień. Usta pociągnęłam szminką, by dodać im
kontrastu z bladością skóry. Byłam gotowa. I spóźniona kilka minut. Ale
wiedziałam, że będą na mnie czekali. To oczekiwanie było dla nich podniecając.
Otworzyłam
drzwi z lekkim skrzypnięciem. Wszystkie głowy odwróciły się, spoglądając na
mnie. Od razu wyłapałam nowe twarze. Wybałuszyli na mnie oczy. Co niektórym
ciekła ślinka. Byli obrzydliwym stadem świń, dla których miałam być sennym
marzeniem. Czy raczej koszmarem. Ci, co mnie znali, mięli tak różnorodne
poglądy! Byli tacy, co zachowywali się jak amatorzy. Patrzyli na mnie maślanymi
oczami, z drżącymi dłońmi. Inni mięli
kamienne twarze, ale w ich myślach czaiły się obrzydliwe obrazy. Miałam ochotę
podejść do nich i walnąć w twarz pięścią. Nawet bez zabawy w różdżkę. Ja jednak
byłam damą w każdym calu. Jeszcze inni kwitowali moje wejście lekkim uśmiechem
– nieczuli na moje względy. Może to dziwne, ale ich szanowałam najbardziej.
Kolejni mięli czyste przerażenie na twarzach. Ale oni po prostu to pokazywali.
Cała sala wiedziała, że nie jestem tu bez powodu. Nawet młodziki czuły aurę
śmierci, która mnie otaczała. Moje pojawienie się było przepowiednią śmierci.
Rozejrzałam się dookoła i zrozumiałam, dlaczego dziś są bardziej przerażeni.
Bardziej bladzi i nieufni. Dlaczego nikt nie rzucił sprośnej uwagi. Bali się,
jak cholera. Miał zginać ktoś z nich. Nie było innego wyjaśnienia. Pod sufitem
nie wisiało omdlałe ciało, lochów nikt nie piłował, nie słychać było krzyków
rozpaczy.
- A więc, Lady Siellum, wreszcie nas
zaszczyciłaś.
- Jak rozkazałeś, Lordzie Voldemorcie –
biesiadnicy spojrzeli po sobie z przestrachem. Nawet oni nie nazywali swojego
pana po imieniu. Ja nie bałam się go w takim samym stopniu. Miedzy nami była
dziwna więź. Oboje wiedzieliśmy, że jestem mu potrzebna. Poza tym miał do mnie
dziwną słabość. Ja ją wykorzystałam tak bardzo, jak tylko mi na to pozwalał.
Byłam świadoma, że on o wszystkim wie. Jednak nie zamierzałam bawić się w
potulną myszkę. Byłam kotem, które takie myszki zjadają na śniadanie.
Wskazał
miejsce po swojej prawej stronie. Posłusznie usiadłam. Skrzaty, jak zawsze,
przygotowały nam wspaniałą ucztę. Spojrzałam łakomy wzrokiem na te pyszności i
miałam ochotę napchać się tymi delicjami. Wiedziałam jednak, że nie mogę.
Nałożyłam sobie odrobinę sałatki i z pogardą patrzyłam na te karmę dla
królików. Doprawdy nie wiem, czemu ja to znoszę! Jedliśmy w ciszy, bo też nikt,
nawet ja, nie potrafił się przemóc, by odezwać się nieproszonym. Tom jednak
spoglądał na nas leniwie, nie spiesząc się. Przyjrzałam się młodzikom.
Łysiejący czarodziej z kozią bródką, nieciekawy mężczyzna z wyłupiastymi oczami,
młoda kobieta z ciężkimi powiekami i czupryną czarnych włosów, mężczyzna jej
towarzyszący – szpakowaty brunet. Obok nich siedziała drobna blondynka z twarzą
skrzywioną przerażeniem. Spoglądała w stronę starszych. Domyśliłam się, że jest córką jednego z moich
szanownych znajomych.
Wspaniała
piątka. Nieliczący się dla niego ludzie, którzy byli kolejnym ogniwem
łańcuszka, którego on był początkiem i końcem.
- Moi drodzy – prychnęłam w myślach na
te kłamstwo – Dziś dołączą do nas nowi ludzie, którzy pragną oczyścić ten świat
ze szlam i podobnego paskudztwa. Wykazali się już umiejętnościami, a nagrodą
będzie dla nich Mroczny Znak na własnym ciele. Wstańcie! I odsłońcie rękawy
lewej ręki. No już! – Patrzyłam jak ci samobójcy pełni samozadowolenia stają na
środku sali. Przepełniała ich radość i duma – wyczułam to wyraźnie. Mnie
natomiast zebrało się na wymioty.
Pierwszy
z nich nazywał się Igor Karkarow. Ta
łysina mnie odrzucała. Jednak najbardziej obleśna była ta jego kozia bródka.
Pochodził z Bułgarii. Dla mnie – zwykły tchórz i mięczak. Nie rozumiałam,
dlaczego Tom go przyjął, ale nie mnie było oceniać.
Ten z wyłupiastymi oczami nazywał się
Phill Morris. Był z tego typu facetów, co gapili się na mnie z otwartymi
ustami. Nieciekawy typ podchodzący pod trzydziestkę. Myślę, że sprawnie
posługuje się różdżką, choć raczej rzadko sięga do pewnego organu, który
nazywamy mózgiem.
Pierwsza kobieta nazywała się Bellatrix
Black. Miała duże oczy, okryte ciężkimi powiekami i włosy praktycznie poskręcane
równie mocno, jak ja. Choć jej były naturalne, jak stwierdziłam na oko. Zdawała
się być najbardziej poruszona z całej grupy. Podniecenie w jej oczach kryło się
za wielką radością. Patrzyła na mojego
Toma jak na największy skarb. Rozumiałam, że bycie tutaj było zaszczytem, ale
żeby mojego Toma obdarzać w duchu
tyloma komplementami? Wiedziałam, że i
on je słyszał, gdyż uśmiechał się z samozadowoleniem. Ugh..! Przecież miała
tego swojego narzeczonego!
Rudolf Lestrange parzył na nią
zazdrosnymi, brązowymi oczami. Bujna broda dodawała uroku jego śniadej cerze,
ale ogólnie nie był to mój typ. Był jakby obojętny na wszystko i miałam
wrażenie, że przyszedł tu tylko dla niej. Oj,
złotko – jeszcze nie wiesz, w co ona cię wpakowała… Zacmokałam z dezaprobatą.
Przerażone dziewczę
było córką Thorfinna Rowle. Cybil miała równie ciemne oczy i jasne włosy jak
ojciec. Nie odziedziczyła siły po potężnie zbudowanym tatuśku, co widać było na
pierwszy rzut oka. To mizerne ciałko było słabe. Nerwowy uśmieszek był z natury
złośliwy - kolejny odziedziczony gen. Gdy Riddle przyłożył różdżkę do jej
przedramienia syknęła cicho, ale mężnie trzymała się na chwiejnych nogach. Ta,
nie ma to jak odwaga…
- Witajcie w
gronie Śmierciożerców. – Oznajmił z czarująco fałszywym uśmiechem – A teraz… Grant!
Czy ten mężny cud chłopiec wiedział, że
za chwilę stanie się moją ofiarą? Chyba coś przeczuwał. Nieporadne to niczym
pisklę. Nie potrafi ukryć myśli. Smutne, że taki przystojniaczek będzie musiał
zginąć.
- Na środek –
oczywiście zrobił jak kazał mu Pan – niech to kolejny raz będzie nauczka dla
tych, którzy ośmielą się podważyć mój autorytet. Dziś będzie chyba najbardziej
przez was lubiany występ, czyż nie? – Na jego zimnej twarzy wykwitł z lekka
ironiczny uśmiech pozbawiony jakiegokolwiek ciepła – jak zawsze.
- Lady
Siellum? – Zachęcił mnie gestem dłoni. Wstałam od stołu. Rozważnie poruszałam
się wolno, kusząco poruszając biodrami. Grant rzucił się do drzwi, niczym
zwierzyna w popłochu. Zapomniał, że miał różdżkę. Zresztą stąd i tak nie można
się deportować. Szybkim ruchem wyjęłam różdżkę i złapałam go w sidła magii.
Odrzuciłam do tyłu tak, że uderzył karkiem o marmurową ścianę.
- Nie radzę –
wyszeptałam złowieszczo. Wyrwałam mu jego własną różdżkę. Zważyłam ją w dłoni,
po czym poziomo przytknęłam mu ją do gardła. Przejechałam po nim, zahaczając o
jabłko Adama. Dojechałam aż pod samą brodę. Szybkim gestem poderwałam ją w
górę. Przełamała się na pól pod naciskiem szczęki Granta. Patrzył na mnie tymi
zielonymi oczami, błagając o litość. Ale już nie byłam sobą. Byłam
napastnikiem. Głodną zwierzyną, która właśnie wypatrzyła bezbronną ofiarę. Moje
usta wypowiedziały zaklęcie. Moc, która przeze mnie przepłynęła, była efektem
gniewu. Odsunęłam się lekko, by patrzeć na ból człowieka. Na mocno zaciśnięte
zęby. Na pobielałe knykcie i paznokcie próbujące się wbić w ziemię.
- Krzycz! – Ponagliłam
go, jednocześnie szarpiąc różdżką. Zaklęcie podziałało z podwojoną siłą. Z jego
gardła najpierw wydarł się jęk. Próbował stłumić w sobie ból, ale nie musiałam
czekać długo. Pełen wewnętrznego cierpienia krzyk wypełnił salę. Poczułam
dreszcz na karku, gdy krzyk ponowił się, odbijając od wysokiego sklepienia –
Błagaj o litość!
- Proszę….
Proszę… daruj… - kolejny atak. Wygiął się w łuk z nadmiaru uczucia, które go
wypełniało – litości… - zawył. Opuściłam magiczny patyk. Moja widownia
wychyliła się z siedzeń, ciekawa, co dalej zrobię. Podeszłam do bezwładnego
ciała i przykucnęłam obok. Wzięłam jego posiniaczoną twarz w dłonie. Otworzył
oczy i spojrzał na mnie. Udałam skruchę i cień litości. Nadzieja w jego oczach
była nagrodą za to, że musiałam dotknąć tego ścierwa. Nikt nie zauważył, że
wyczarowałam nóż. Jedynie Riddle dostrzegł, że chowam różdżkę. Patrząc głęboko
w te natchnione oczy wbiłam Grantowi nóż w brzuch. Odsunęłam się prędko. Nie
była to śmiertelna rana, z czego doskonale zdawałam sobie sprawę. Czerwień krwi
połączyła się z bielą marmuru. Krew rozprysła się na posadce niczym fontanna.
Żywa fontanna. Jęk bólu połączył się z dźwiękiem kropel opadających na kamień.
Wyciągnęłam swoje magiczne narzędzie i uniosłam wciąż przytomnego Granta na
dwie stopy. Szepnęłam zaklęcie, które spowoduje, że będzie żył jeszcze przez kilka
minut. Potem machnęłam ręką, kierując go w ścianę. Zderzył się z nią w chwili,
gdy usłyszałam dźwięk łamanych kości. Opadł ledwo żywy, drżąc na całym ciele.
Kolejne zaklęcie sprawiło, że w powietrzu pojawił się robak. Obrzydliwy, tłusty
krwitek. Posadziłam go na otwartej ranie, a zwierze łapczywie rzuciło się
wchłaniania krwi. Było szybkie. Jedząc – rosło. Było coraz cięższe. Moja ofiara
jeszcze czuła ból, choć zamknęła już oczy. Tymczasem krwitek zaczął pożerać
organy. Zaplamionych krwią wnętrzności nie dało się rozróżnić, jednak ssanie
zaczęło się przeradzać w odgłos rozrywania. Ostre kły bezlitośnie wbijały się w
coraz to nowe narządy. Chwytał je otwartą gębą i szarpał, rwąc jak szmatę.
Widziałam, jak mała bestia krok po kroku pożera ten wrak człowieka. W końcu
cofnęłam zaklęcie. Robal zniknął. Na środku komnaty leżało coś, co kiedyś można
nazwać było ciałem. Odróżniłam stopy, dłonie z ramionami i czaszkę. Gałki oczne
również zostały, ledwo trzymając się w oczodołach. Podobnie włosy. W brzuchu
wygryziona była ogromna dziura. Czułam krew. W głowie wirowało mi, jak za
każdym razem, gdy zabijałam. Nie miałam siły nawet tego roztrząsać. Znów byłam
Izabelle. Izabelle, która nie wierzyła,
że właśnie popełniła tak straszny czyn. Może było to coś na kształt wyrzutów
sumienia? Opanowałam się jednak i odwróciłam do widowni. Skłoniłam lekko głowę
z drwiącym uśmiechem i stanęłam po prawej stronie Toma.
- Czy ona nie
jest urocza? – Słowo „urocza” doprawdy cudacznie brzmiało w jego zimnych
ustach. Jednak w ciemnych oczach widziałam dumę. Był zadowolony ze mnie.
Wyszkolił mnie idealnie. Byłam jak małpa w cyrku – robiłam wszystko, co mi
kazał, dodając do tego historię i trochę rozrywki. Wszyscy skwapliwie
potakiwali głowami w odpowiedzi na jego pytanie.
*
Głowa opadła mi na jedwabną poduszkę.
Bolały mnie włosy. Czułam jak przepływają przez jego palce. Ale już nie miałam
siły krzyczeć. Nawinął je sobie na długie, blade palce i pociągnął do tyłu. Nie
potrafiłam opanować jęku wydobywającego się z mojego gardła. Ale on nic już nie
zrobił. Po prostu spojrzał mi w oczy. Nie ujrzałam ciepła w otchłani jego
źrenic. Dostrzegłam jednak coś na kształt przywiązania. W myślach mogłam
porównać go do kota. Patrzył na mnie ze swego rodzaju przywiązaniem, ale jednak
nuta wyższości i drwiny już na zawsze pozostawała w tych złych oczach. Nie
rozmawialiśmy, ale ja czułam się szczęśliwa. To były takie rzadkie chwile, gdy
zachowywał się w stosunku do mnie w sposób bardziej ludzki. Zaspokajając własne
potrzeby, choć raz spojrzał, czego mi brakuje. Uwielbiałam ten stan. Dziś była
to zasługa mojego wcześniejszego popisu.
- Nie
rozczarowałaś mnie – wyszeptał wprost do mojego ucha. Poczułam dreszcz na karku
– I było aż tak nudno? Moi zwolennicy byli zachwyceni.
- Szczególnie
jedna. Tyle, że nie mną – warknęłam.
- Oni wszyscy
mnie uwielbiają. Dlatego przyszli – wspominałam kiedyś, że daleko mu do
człowieka skromnego?
- Wiesz, o co
mi chodzi! – Uniosłam się na łokciach. Pierś falowała mi ze zdenerwowania.
- To bardzo
ładna dziewczyna, nie uważasz? – Zapytał mimochodem. Aż usiadłam z wrażenia.
Nigdy dotąd nie wspominał o żadnej innej kobiecie w tej dziedzinie. A tym bardziej, gdy razem spoczywaliśmy na wielkim
łożu w jego komnacie. Nadzy.
- No wiesz! –
Gdy chciałam potrafiłam podnieść głos. Teraz jednak moja kobieca godność
została naruszona.
- Zazdrość to
doprawy prozaiczne uczucie – skrzywił się z niesmakiem.
- Dla ciebie
wszystkie uczucia są prozaiczne – już praktycznie krzyczałam. Wiedziałam, że
zaczynam przeginać. Ale nie potrafiłam się powstrzymać. Ciągnęłam to dalej. –
Zresztą nie jestem zazdrosna. Nie jest dla mnie żadnym zagrożeniem – dodałam
już ciszej, nie zapominając o wyćwiczonym chłodzie.
- Nie umiesz
kłamać – spojrzałam na niego wzrokiem, którego nie powstydziłby się sam
bazyliszek. Kłótnia z nim nie miałaby sensu. I tak by wygrał. Zawsze wygrywał.
Delikatnie stanęłam na ziemi. Podłoga pokryta była miękkim, perskim dywanem.
Wciąż naga wpatrywałam się w niego. Potem tylko chwyciłam swoje ubranie. On
jednak był szybszy. Nawet nie zauważyłam, kiedy wyciągnął różdżkę. Ubrania w
mgnieniu oka gdzieś zniknęły – Upss…
- Oddaj mi
je! – Ton rozkazujący. Czasem i ja potrafiłam go użyć – Dostałeś, co chciałeś,
teraz daj mi odejść. Jestem zmęczona – dodałam, żeby nie wyprowadzić go z
równowagi. Pomimo wszystko nie bardzo lubiłam wybuchów jego złości. Tak właśnie
– jego. Inni mogli się wkurzać, ale u niego wolałam chłodny spokój.
- Nie oddam
ci ich. – Odrzekł spokojnie, po czym zaczął bawić się różdżką. Broń była w jego
dłoni, ale się nie bałam. Nie zrobi mi krzywdy. Z jakiegoś powodu to
wiedziałam. Poczekał jeszcze kilka
minut. Ja słałam nad nim, próbując pohamować złość. On leżał zupełnie
rozluźniony. Potem leniwie podniósł wzrok. Lustrował całe moje ciało. Od stóp,
poprzez długie, blade nogi. Dłużej zatrzymał się na piersiach, po czym spojrzał
na moją twarz. Chłodne spojrzenie było bardzo wymowne – Zostaniesz ze mną lub
wyjdziesz. Tak, jak stoisz teraz – odwrócił się i skierował swoją broń w moją
różdżkę. Świsnęło i moja ostania deska ratunku zniknęła, jak uprzednio ubrania.
Pastwił się nade mną. Zaciągnął mnie w
ciemny kąt. I dobrze o tym wiedział. Moja komnata była na wyższym piętrze. W
dodatku po drugiej stronie budynku. Musiałabym przejść spory kawał drogi. Nie
miałabym nic przeciwko, ale mogłam spotkać jego zwolenników. Nawet, gdy jestem
ubrana, ślinią się na mój widok. Co wiec będzie, gdy wpadnę na któregoś z nich
w ciemnym korytarzu bez ubrania? Wolałam nie ryzykować. On dobrze o tym
wiedział. Zaklęłam cicho. Wtedy on uśmiechnął się triumfalnie. Moja urażona
duma kolejny raz dała o sobie znać. Uniosłam głowę wysoko, spojrzałam na niego
wyzywająco i wyszłam z pokoju. Nie wiem, czy go to zaskoczyło. Mnie samą – a
owszem. Nie mogłam teraz wrócić. Przeklęłam go w duchu kilka razy. Od razu
zrobiło mi się lepiej.
Bose nogi wlokły się jedna za drugą,
gdy usilnie próbowałam przyspieszyć. Bez żadnych przeszkód przeszłam na
wschodnią stronę budynku. Zostały mi już do pokonania tylko schody. Wąskie,
kręte schody. Były już naprawdę blisko. Ucieszona starałam się jeszcze
przyspieszyć. I wtedy zamarłam. Z drugiego końca dobiegły mnie kroki. Z
przestrachem odwróciłam głowę. Dostrzegłam sylwetkę. Bezwątpienia był to
mężczyzna. Potężnie zbudowany, wysoki facet. Jeszcze mnie nie widział. Miałam
szansę. Puściłam się biegiem. Potykałam się o kolejne stopnie. Upadłam w połowie. Kolana bolały mnie
niemiłosiernie. Resztkami sił próbowałam podciągnąć się na zbolałych rekach.
Słyszałam już jego oddech. Ciężki, niski, gardłowy oddech. Lekki strach
przerodził się w panikę. Nie było innego wyjścia. Wstałam, plącząc nogi. Chwiejąc
się stawiałam stopy na drewnianych schodkach. Trzymałam się poręczy i
próbowałam biec. Serce waliło mi jak oszalałe. Wpadłam na piętro, potykając się
o własną nogę. Dosłownie przerzuciłam
się przez drzwi, zatrzaskując je z hukiem. Opadłam na kolana. Cała drżałam. Już
nie ze strachu. Z wściekłości. Czułam, jak moje serce powoli uspokaja się.
Zacisnęłam dłonie w pięści i podniosłam wzrok. Na środku pokoju lewitowała moja
różdżka. Podeszłam do niej i chwyciłam obiema dłońmi.
Zapłacisz mi za to, Riddle.
Zapłacisz…
Usiadłam na łóżku i zapłakałam z
bezsilności. Uwielbiał mnie poniżać. Co ja, głupia myślałam? Że będzie
cudownie? Że choć jedną, całą noc spędzę w jego ramionach z uśmiechem?
Zwinęłam się w kłębek i zasnęłam.
Pragnęłam po prostu stać się niewidzialna. Chociaż na jeden dzień.
*
Gdy teraz, po
tylu latach, spoglądam w przeszłość wciąż niedowierzam. Wyrządzałam krzywdę
wielu ludziom. Nie wiem, czy nawet teraz tego żałuję. To po prostu we mnie
jest. Nie da się tego zmienić. Przynajmniej ja nie potrafię. Jeśli miałabym
możliwość cofnięcia tych wydarzeń – nadal tkwiłabym przy tym, co było. To była
nieodwracalne część mnie. Dominująca część mnie. Nie można żałować, że jest się
takim bądź innym. Każdy z nas dostał te, nie inne, cechy charakteru. I jest to
nam potrzebne. Choćbyśmy bardzo chcieli się zmienić – nie możemy. A raczej nie
powinniśmy. Nie można odrzucić własnego człowieczeństwa.
Izabelle
Twoja bohaterka jest genialna i bardzo skomplikowana. Z jednej strony piekielnie niebezpieczna piękność, z drugiej uwikłana w toksyczną "miłość" zbrodnairka. To straszne, a jednocześnie fascynujące czytać, jak patrzy na swoje czyny z pewną dozą zdziweinia.
OdpowiedzUsuń