27.06.2012

Wpis drugi


„W OCZACH MA ZŁO”

***
<klik> 
On niebem jest
on jest piekłem
dlatego daje by zabra
ć dużo więcej
(Kasia Kowalska)
*
            Czy można się podnieś po tym,  jak się upadło na samo dno?  Ja z pewnością byłam na dnie. Owe dno było niekończącym się procesem zagłady samoistnienia. Nie ufałam już swoim uczuciom. One zwiodły mnie do bagna, w którym żyłam. Tomowi się nie odmawia i głęboka świadomość tego nie pozwalała mi podjąć decyzji. Może gdybym była ostrożniejsza – wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Ze wszystkich błędów, jakie popełniłam – ten był największy.  Być może pomyślisz sobie, że zniszczyłam własna życie. Ja jednak wierzę w przeznaczenie. Moje miejsce było tam, przy jego boku. Jakkolwiek dobrze lub źle mi nie było – musiałam tam zostać. Byłam tego tak pewna, jak tylko się dało. Moje istnienie przynosiło ból i śmierć tysiącom. Ale świat nie jest dobry. A jakże miałby być zły bez złych osób?  Zło nie jest tylko jakąś aurą w powietrzu. Zło to część człowieka i każdy z nas decyduje, jaką drogą idzie. Ale w niektórych to zło jest większe. W Tomie na pewno musiała być odrobina dobra. Kiedyś. Na samym początku. Nie potrafię wyobrazić go sobie, jako niewinne niemowlę. Ostatnio nie potrafię wyobrazić sobie nawet mnie samej parę lat wcześniej. Wdaje mi się, że stara Izabelle już dawno nie istnieje.  Ogólnie rzecz biorąc nie mam wielkiej wyobraźni. Nie jest mi potrzebna. Dobrze zdaję sobie sprawę, że jestem przedmiotem w jego rękach. Jak teraz. Woła mnie, nawet nie wiedząc, co właśnie przeżywam. Nie patrzy się na pokaźnych rozmiarów siniaka na udzie, którego tuszuję kawałkiem jedwabnego, czarnego materiału. Patrzy się na mnie nieprzeniknionymi oczami. Ciemne niczym bezdenna otchłań. Równie głębokie. Oczy, które hipnotyzują samą barwą i ironią w sobie zawartą.  Rzadko widać w nich gniew. Uznaje uczucia za słabość.  Owo zło wypełnia go prawie całego.  Jest jak czara wypełniona płynnym złem.   Już prawie wylewa się ono przez cienką linie kielicha. Zdecydowanie jest najwięcej wypełniony spośród wszystkich żyjących na świecie. Spojrzałam na niego i nie mogłam się nadziwić.  Był piękny. Tak piękny, bo przystojny nie jest tu właściwym słowem. Na pierwszy rzut oka straszy ode mnie. Oczywiście, że tak, ja byłam tylko młodą, ale potrzebną płotką. Umiał docenić tych, którzy byli mu akurat potrzebni. Mi przypadł ten zaszczyt. Sparaliżował mnie okrutnie lodowatym uśmiechem.  Czarne włosy wiatr potargał lekko, dodając mu nonszalancji. Przywołam mnie do siebie iście władczym gestem.
- Izabelle, chciałbym widzieć cię na dzisiejszej uroczystości.
- Jaki ma charakter, Lordzie? – Zawsze zwracam się do niego tytułem.
- Dziś moi uczniowie staną się moimi zwolennikami.
- Czy koniecznie muszę być na tej uroczystości, Panie? – Skrzywiłam się – wybacz, ale to… dość nudne.
- Nudne, powiadasz? – Nie poruszył ustami, ale mnie przeszła fala bólu. Nie wielkiego, gdyż jeszcze nigdy nie dostałam od niego Cruciatusem. Byłam mu potrzebna, wiec traktował mnie łagodniej. Cierpliwie znosiłam, gdy tysiąc igieł wbijało mi się w kark. To miała być nauczka.
- Chcę cie widzieć. I nie waż się nie przychodzić – zimny ton rozkazujący. Miał go opanowanego do perfekcji. Wyćwiczony, ale jakże naturalny. Po prostu do niego pasował.
- Dobrze – wysapałam ze łzami w oczach i wyszłam, zanim on je zauważył.
*
         Nie widziałam innego wyjścia, jak pójść na tę piekielną uroczystość. Nie chciałam widzieć kolejnych głupców, którzy z zapałem chcieli mu służyć. Skąd mogli wiedzieć, co naprawdę ich czeka? To była długa i niebezpieczna wędrówka. Być może ostatnia w ich życiu. Okropnie nudziła mnie ta iskra w ich oczach. To oczekiwanie i podniecenie. Dla nich była to nowość, dla mnie – codzienność. Brudna, czasem okrutna, ale jakże bliska codzienność. To było może życie, do którego oni pchali się ze szczerzącymi się japami. Nie chciałam ich, ale cóż mogłam poradzić? Nie ja tu decydowałam.
         Ubrałam biustonosz z mosiądzu. Był okropnie ciężki i niewygodny.  Jak większość moich rzeczy. Wszystko było teatralne a przy tym skąpe. Do tego pozłacane, przylegające do ciała spodnie. Śliski materiał opinał i się na pośladkach i kończył w połowie łydki. Na całość narzuciłam pelerynę. Była jakby tkana z nici mgły. Prawie przeźroczysta – dodała mojej wysokiej sylwetce powabności i tajemniczości. Spojrzałam w ozdobne lustro stojące w mojej komnacie. Odbijała się w nim seksowna kobieta, która koniecznie musiała zrobić cos z twarzą. Moje włosy były suche, postrzępione przy końcówkach. Straciły swoją grubość, ponieważ Tom potrafił wyrwać mi garść czy dwie podczas wspólnych nocy. Pomimo wszystko lubił i mój ból. Różdżką poskręcałam je w spiralki. Zajęło mi to masę czasu, bo nawijam bardzo cienkie pasma.  Oczy obrysowałam czarną kredką. Na powieki nałożyłam złoty cień. Usta pociągnęłam szminką, by dodać im kontrastu z bladością skóry. Byłam gotowa. I spóźniona kilka minut. Ale wiedziałam, że będą na mnie czekali. To oczekiwanie było dla nich podniecając.
         Otworzyłam drzwi z lekkim skrzypnięciem. Wszystkie głowy odwróciły się, spoglądając na mnie. Od razu wyłapałam nowe twarze. Wybałuszyli na mnie oczy. Co niektórym ciekła ślinka. Byli obrzydliwym stadem świń, dla których miałam być sennym marzeniem. Czy raczej koszmarem. Ci, co mnie znali, mięli tak różnorodne poglądy! Byli tacy, co zachowywali się jak amatorzy. Patrzyli na mnie maślanymi oczami, z drżącymi dłońmi.  Inni mięli kamienne twarze, ale w ich myślach czaiły się obrzydliwe obrazy. Miałam ochotę podejść do nich i walnąć w twarz pięścią. Nawet bez zabawy w różdżkę. Ja jednak byłam damą w każdym calu. Jeszcze inni kwitowali moje wejście lekkim uśmiechem – nieczuli na moje względy. Może to dziwne, ale ich szanowałam najbardziej. Kolejni mięli czyste przerażenie na twarzach. Ale oni po prostu to pokazywali. Cała sala wiedziała, że nie jestem tu bez powodu. Nawet młodziki czuły aurę śmierci, która mnie otaczała. Moje pojawienie się było przepowiednią śmierci. Rozejrzałam się dookoła i zrozumiałam, dlaczego dziś są bardziej przerażeni. Bardziej bladzi i nieufni. Dlaczego nikt nie rzucił sprośnej uwagi. Bali się, jak cholera. Miał zginać ktoś z nich. Nie było innego wyjaśnienia. Pod sufitem nie wisiało omdlałe ciało, lochów nikt nie piłował, nie słychać było krzyków rozpaczy.
- A więc, Lady Siellum, wreszcie nas zaszczyciłaś.
- Jak rozkazałeś, Lordzie Voldemorcie – biesiadnicy spojrzeli po sobie z przestrachem. Nawet oni nie nazywali swojego pana po imieniu. Ja nie bałam się go w takim samym stopniu. Miedzy nami była dziwna więź. Oboje wiedzieliśmy, że jestem mu potrzebna. Poza tym miał do mnie dziwną słabość. Ja ją wykorzystałam tak bardzo, jak tylko mi na to pozwalał. Byłam świadoma, że on o wszystkim wie. Jednak nie zamierzałam bawić się w potulną myszkę. Byłam kotem, które takie myszki zjadają na śniadanie.
         Wskazał miejsce po swojej prawej stronie. Posłusznie usiadłam. Skrzaty, jak zawsze, przygotowały nam wspaniałą ucztę. Spojrzałam łakomy wzrokiem na te pyszności i miałam ochotę napchać się tymi delicjami. Wiedziałam jednak, że nie mogę. Nałożyłam sobie odrobinę sałatki i z pogardą patrzyłam na te karmę dla królików. Doprawdy nie wiem, czemu ja to znoszę! Jedliśmy w ciszy, bo też nikt, nawet ja, nie potrafił się przemóc, by odezwać się nieproszonym. Tom jednak spoglądał na nas leniwie, nie spiesząc się. Przyjrzałam się młodzikom. Łysiejący czarodziej z kozią bródką, nieciekawy mężczyzna z wyłupiastymi oczami, młoda kobieta z ciężkimi powiekami i czupryną czarnych włosów, mężczyzna jej towarzyszący – szpakowaty brunet. Obok nich siedziała drobna blondynka z twarzą skrzywioną przerażeniem. Spoglądała w stronę starszych.  Domyśliłam się, że jest córką jednego z moich szanownych znajomych.
         Wspaniała piątka. Nieliczący się dla niego ludzie, którzy byli kolejnym ogniwem łańcuszka, którego on był początkiem i końcem.
- Moi drodzy – prychnęłam w myślach na te kłamstwo – Dziś dołączą do nas nowi ludzie, którzy pragną oczyścić ten świat ze szlam i podobnego paskudztwa. Wykazali się już umiejętnościami, a nagrodą będzie dla nich Mroczny Znak na własnym ciele. Wstańcie! I odsłońcie rękawy lewej ręki. No już! – Patrzyłam jak ci samobójcy pełni samozadowolenia stają na środku sali. Przepełniała ich radość i duma – wyczułam to wyraźnie. Mnie natomiast zebrało się na wymioty.
         Pierwszy z nich nazywał się Igor Karkarow. Ta łysina mnie odrzucała. Jednak najbardziej obleśna była ta jego kozia bródka. Pochodził z Bułgarii. Dla mnie – zwykły tchórz i mięczak. Nie rozumiałam, dlaczego Tom go przyjął, ale nie mnie było oceniać.
         Ten z wyłupiastymi oczami nazywał się Phill Morris. Był z tego typu facetów, co gapili się na mnie z otwartymi ustami. Nieciekawy typ podchodzący pod trzydziestkę. Myślę, że sprawnie posługuje się różdżką, choć raczej rzadko sięga do pewnego organu, który nazywamy mózgiem.
         Pierwsza kobieta nazywała się Bellatrix Black. Miała duże oczy, okryte ciężkimi powiekami i włosy praktycznie poskręcane równie mocno, jak ja. Choć jej były naturalne, jak stwierdziłam na oko. Zdawała się być najbardziej poruszona z całej grupy. Podniecenie w jej oczach kryło się za wielką radością. Patrzyła na mojego Toma jak na największy skarb. Rozumiałam, że bycie tutaj było zaszczytem, ale żeby mojego Toma obdarzać w duchu tyloma komplementami?  Wiedziałam, że i on je słyszał, gdyż uśmiechał się z samozadowoleniem. Ugh..! Przecież miała tego swojego narzeczonego!
         Rudolf Lestrange parzył na nią zazdrosnymi, brązowymi oczami. Bujna broda dodawała uroku jego śniadej cerze, ale ogólnie nie był to mój typ. Był jakby obojętny na wszystko i miałam wrażenie, że przyszedł tu tylko dla niej. Oj, złotko – jeszcze nie wiesz, w co ona cię wpakowała…   Zacmokałam z dezaprobatą.
Przerażone dziewczę było córką Thorfinna Rowle. Cybil miała równie ciemne oczy i jasne włosy jak ojciec. Nie odziedziczyła siły po potężnie zbudowanym tatuśku, co widać było na pierwszy rzut oka. To mizerne ciałko było słabe. Nerwowy uśmieszek był z natury złośliwy - kolejny odziedziczony gen. Gdy Riddle przyłożył różdżkę do jej przedramienia syknęła cicho, ale mężnie trzymała się na chwiejnych nogach. Ta, nie ma to jak odwaga…
- Witajcie w gronie Śmierciożerców. – Oznajmił z czarująco fałszywym uśmiechem – A teraz… Grant!
         Czy ten mężny cud chłopiec wiedział, że za chwilę stanie się moją ofiarą? Chyba coś przeczuwał. Nieporadne to niczym pisklę. Nie potrafi ukryć myśli. Smutne, że taki przystojniaczek będzie musiał zginąć.
- Na środek – oczywiście zrobił jak kazał mu Pan – niech to kolejny raz będzie nauczka dla tych, którzy ośmielą się podważyć mój autorytet. Dziś będzie chyba najbardziej przez was lubiany występ, czyż nie? – Na jego zimnej twarzy wykwitł z lekka ironiczny uśmiech pozbawiony jakiegokolwiek ciepła – jak zawsze.
- Lady Siellum? – Zachęcił mnie gestem dłoni. Wstałam od stołu. Rozważnie poruszałam się wolno, kusząco poruszając biodrami. Grant rzucił się do drzwi, niczym zwierzyna w popłochu. Zapomniał, że miał różdżkę. Zresztą stąd i tak nie można się deportować. Szybkim ruchem wyjęłam różdżkę i złapałam go w sidła magii. Odrzuciłam do tyłu tak, że uderzył karkiem o marmurową ścianę.
- Nie radzę – wyszeptałam złowieszczo. Wyrwałam mu jego własną różdżkę. Zważyłam ją w dłoni, po czym poziomo przytknęłam mu ją do gardła. Przejechałam po nim, zahaczając o jabłko Adama. Dojechałam aż pod samą brodę. Szybkim gestem poderwałam ją w górę. Przełamała się na pól pod naciskiem szczęki Granta. Patrzył na mnie tymi zielonymi oczami, błagając o litość. Ale już nie byłam sobą. Byłam napastnikiem. Głodną zwierzyną, która właśnie wypatrzyła bezbronną ofiarę. Moje usta wypowiedziały zaklęcie. Moc, która przeze mnie przepłynęła, była efektem gniewu. Odsunęłam się lekko, by patrzeć na ból człowieka. Na mocno zaciśnięte zęby. Na pobielałe knykcie i paznokcie próbujące się wbić w ziemię.
- Krzycz! – Ponagliłam go, jednocześnie szarpiąc różdżką. Zaklęcie podziałało z podwojoną siłą. Z jego gardła najpierw wydarł się jęk. Próbował stłumić w sobie ból, ale nie musiałam czekać długo. Pełen wewnętrznego cierpienia krzyk wypełnił salę. Poczułam dreszcz na karku, gdy krzyk ponowił się, odbijając od wysokiego sklepienia – Błagaj o litość!
- Proszę…. Proszę… daruj… - kolejny atak. Wygiął się w łuk z nadmiaru uczucia, które go wypełniało – litości… - zawył. Opuściłam magiczny patyk. Moja widownia wychyliła się z siedzeń, ciekawa, co dalej zrobię. Podeszłam do bezwładnego ciała i przykucnęłam obok. Wzięłam jego posiniaczoną twarz w dłonie. Otworzył oczy i spojrzał na mnie. Udałam skruchę i cień litości. Nadzieja w jego oczach była nagrodą za to, że musiałam dotknąć tego ścierwa. Nikt nie zauważył, że wyczarowałam nóż. Jedynie Riddle dostrzegł, że chowam różdżkę. Patrząc głęboko w te natchnione oczy wbiłam Grantowi nóż w brzuch. Odsunęłam się prędko. Nie była to śmiertelna rana, z czego doskonale zdawałam sobie sprawę. Czerwień krwi połączyła się z bielą marmuru. Krew rozprysła się na posadce niczym fontanna. Żywa fontanna. Jęk bólu połączył się z dźwiękiem kropel opadających na kamień. Wyciągnęłam swoje magiczne narzędzie i uniosłam wciąż przytomnego Granta na dwie stopy. Szepnęłam zaklęcie, które spowoduje, że będzie żył jeszcze przez kilka minut. Potem machnęłam ręką, kierując go w ścianę. Zderzył się z nią w chwili, gdy usłyszałam dźwięk łamanych kości. Opadł ledwo żywy, drżąc na całym ciele. Kolejne zaklęcie sprawiło, że w powietrzu pojawił się robak. Obrzydliwy, tłusty krwitek. Posadziłam go na otwartej ranie, a zwierze łapczywie rzuciło się wchłaniania krwi. Było szybkie. Jedząc – rosło. Było coraz cięższe. Moja ofiara jeszcze czuła ból, choć zamknęła już oczy. Tymczasem krwitek zaczął pożerać organy. Zaplamionych krwią wnętrzności nie dało się rozróżnić, jednak ssanie zaczęło się przeradzać w odgłos rozrywania. Ostre kły bezlitośnie wbijały się w coraz to nowe narządy. Chwytał je otwartą gębą i szarpał, rwąc jak szmatę. Widziałam, jak mała bestia krok po kroku pożera ten wrak człowieka. W końcu cofnęłam zaklęcie. Robal zniknął. Na środku komnaty leżało coś, co kiedyś można nazwać było ciałem. Odróżniłam stopy, dłonie z ramionami i czaszkę. Gałki oczne również zostały, ledwo trzymając się w oczodołach. Podobnie włosy. W brzuchu wygryziona była ogromna dziura. Czułam krew. W głowie wirowało mi, jak za każdym razem, gdy zabijałam. Nie miałam siły nawet tego roztrząsać. Znów byłam Izabelle.  Izabelle, która nie wierzyła, że właśnie popełniła tak straszny czyn. Może było to coś na kształt wyrzutów sumienia? Opanowałam się jednak i odwróciłam do widowni. Skłoniłam lekko głowę z drwiącym uśmiechem i stanęłam po prawej stronie Toma.
- Czy ona nie jest urocza? – Słowo „urocza” doprawdy cudacznie brzmiało w jego zimnych ustach. Jednak w ciemnych oczach widziałam dumę. Był zadowolony ze mnie. Wyszkolił mnie idealnie. Byłam jak małpa w cyrku – robiłam wszystko, co mi kazał, dodając do tego historię i trochę rozrywki. Wszyscy skwapliwie potakiwali głowami w odpowiedzi na jego pytanie.
*
         Głowa opadła mi na jedwabną poduszkę. Bolały mnie włosy. Czułam jak przepływają przez jego palce. Ale już nie miałam siły krzyczeć. Nawinął je sobie na długie, blade palce i pociągnął do tyłu. Nie potrafiłam opanować jęku wydobywającego się z mojego gardła. Ale on nic już nie zrobił. Po prostu spojrzał mi w oczy. Nie ujrzałam ciepła w otchłani jego źrenic. Dostrzegłam jednak coś na kształt przywiązania. W myślach mogłam porównać go do kota. Patrzył na mnie ze swego rodzaju przywiązaniem, ale jednak nuta wyższości i drwiny już na zawsze pozostawała w tych złych oczach. Nie rozmawialiśmy, ale ja czułam się szczęśliwa. To były takie rzadkie chwile, gdy zachowywał się w stosunku do mnie w sposób bardziej ludzki. Zaspokajając własne potrzeby, choć raz spojrzał, czego mi brakuje. Uwielbiałam ten stan. Dziś była to zasługa mojego wcześniejszego popisu.
- Nie rozczarowałaś mnie – wyszeptał wprost do mojego ucha. Poczułam dreszcz na karku – I było aż tak nudno? Moi zwolennicy byli zachwyceni.
- Szczególnie jedna. Tyle, że nie mną – warknęłam.
- Oni wszyscy mnie uwielbiają. Dlatego przyszli – wspominałam kiedyś, że daleko mu do człowieka skromnego?
- Wiesz, o co mi chodzi! – Uniosłam się na łokciach. Pierś falowała mi ze zdenerwowania.
- To bardzo ładna dziewczyna, nie uważasz? – Zapytał mimochodem. Aż usiadłam z wrażenia. Nigdy dotąd nie wspominał o żadnej innej kobiecie w tej dziedzinie. A tym bardziej, gdy razem spoczywaliśmy na wielkim łożu w jego komnacie. Nadzy.
- No wiesz! – Gdy chciałam potrafiłam podnieść głos. Teraz jednak moja kobieca godność została naruszona.
- Zazdrość to doprawy prozaiczne uczucie – skrzywił się z niesmakiem.
- Dla ciebie wszystkie uczucia są prozaiczne – już praktycznie krzyczałam. Wiedziałam, że zaczynam przeginać. Ale nie potrafiłam się powstrzymać. Ciągnęłam to dalej. – Zresztą nie jestem zazdrosna. Nie jest dla mnie żadnym zagrożeniem – dodałam już ciszej, nie zapominając o wyćwiczonym chłodzie. 
- Nie umiesz kłamać – spojrzałam na niego wzrokiem, którego nie powstydziłby się sam bazyliszek. Kłótnia z nim nie miałaby sensu. I tak by wygrał. Zawsze wygrywał. Delikatnie stanęłam na ziemi. Podłoga pokryta była miękkim, perskim dywanem. Wciąż naga wpatrywałam się w niego. Potem tylko chwyciłam swoje ubranie. On jednak był szybszy. Nawet nie zauważyłam, kiedy wyciągnął różdżkę. Ubrania w mgnieniu oka gdzieś zniknęły – Upss…
- Oddaj mi je! – Ton rozkazujący. Czasem i ja potrafiłam go użyć – Dostałeś, co chciałeś, teraz daj mi odejść. Jestem zmęczona – dodałam, żeby nie wyprowadzić go z równowagi. Pomimo wszystko nie bardzo lubiłam wybuchów jego złości. Tak właśnie – jego. Inni mogli się wkurzać, ale u niego wolałam chłodny spokój.
- Nie oddam ci ich. – Odrzekł spokojnie, po czym zaczął bawić się różdżką. Broń była w jego dłoni, ale się nie bałam. Nie zrobi mi krzywdy. Z jakiegoś powodu to wiedziałam.  Poczekał jeszcze kilka minut. Ja słałam nad nim, próbując pohamować złość. On leżał zupełnie rozluźniony. Potem leniwie podniósł wzrok. Lustrował całe moje ciało. Od stóp, poprzez długie, blade nogi. Dłużej zatrzymał się na piersiach, po czym spojrzał na moją twarz. Chłodne spojrzenie było bardzo wymowne – Zostaniesz ze mną lub wyjdziesz. Tak, jak stoisz teraz – odwrócił się i skierował swoją broń w moją różdżkę. Świsnęło i moja ostania deska ratunku zniknęła, jak uprzednio ubrania. Pastwił się nade mną.  Zaciągnął mnie w ciemny kąt. I dobrze o tym wiedział. Moja komnata była na wyższym piętrze. W dodatku po drugiej stronie budynku. Musiałabym przejść spory kawał drogi. Nie miałabym nic przeciwko, ale mogłam spotkać jego zwolenników. Nawet, gdy jestem ubrana, ślinią się na mój widok. Co wiec będzie, gdy wpadnę na któregoś z nich w ciemnym korytarzu bez ubrania? Wolałam nie ryzykować. On dobrze o tym wiedział. Zaklęłam cicho. Wtedy on uśmiechnął się triumfalnie. Moja urażona duma kolejny raz dała o sobie znać. Uniosłam głowę wysoko, spojrzałam na niego wyzywająco i wyszłam z pokoju. Nie wiem, czy go to zaskoczyło. Mnie samą – a owszem. Nie mogłam teraz wrócić. Przeklęłam go w duchu kilka razy. Od razu zrobiło mi się lepiej.
         Bose nogi wlokły się jedna za drugą, gdy usilnie próbowałam przyspieszyć. Bez żadnych przeszkód przeszłam na wschodnią stronę budynku. Zostały mi już do pokonania tylko schody. Wąskie, kręte schody. Były już naprawdę blisko. Ucieszona starałam się jeszcze przyspieszyć. I wtedy zamarłam. Z drugiego końca dobiegły mnie kroki. Z przestrachem odwróciłam głowę. Dostrzegłam sylwetkę. Bezwątpienia był to mężczyzna. Potężnie zbudowany, wysoki facet. Jeszcze mnie nie widział. Miałam szansę. Puściłam się biegiem. Potykałam się o kolejne stopnie.  Upadłam w połowie. Kolana bolały mnie niemiłosiernie. Resztkami sił próbowałam podciągnąć się na zbolałych rekach. Słyszałam już jego oddech. Ciężki, niski, gardłowy oddech. Lekki strach przerodził się w panikę. Nie było innego wyjścia. Wstałam, plącząc nogi. Chwiejąc się stawiałam stopy na drewnianych schodkach. Trzymałam się poręczy i próbowałam biec. Serce waliło mi jak oszalałe. Wpadłam na piętro, potykając się o własną nogę.  Dosłownie przerzuciłam się przez drzwi, zatrzaskując je z hukiem. Opadłam na kolana. Cała drżałam. Już nie ze strachu. Z wściekłości. Czułam, jak moje serce powoli uspokaja się. Zacisnęłam dłonie w pięści i podniosłam wzrok. Na środku pokoju lewitowała moja różdżka. Podeszłam do niej i chwyciłam obiema dłońmi.
Zapłacisz mi za to, Riddle. Zapłacisz…
         Usiadłam na łóżku i zapłakałam z bezsilności. Uwielbiał mnie poniżać. Co ja, głupia myślałam? Że będzie cudownie? Że choć jedną, całą noc spędzę w jego ramionach z uśmiechem?
         Zwinęłam się w kłębek i zasnęłam. Pragnęłam po prostu stać się niewidzialna. Chociaż na jeden dzień.
*
         Gdy teraz, po tylu latach, spoglądam w przeszłość wciąż niedowierzam. Wyrządzałam krzywdę wielu ludziom. Nie wiem, czy nawet teraz tego żałuję. To po prostu we mnie jest. Nie da się tego zmienić. Przynajmniej ja nie potrafię. Jeśli miałabym możliwość cofnięcia tych wydarzeń – nadal tkwiłabym przy tym, co było. To była nieodwracalne część mnie. Dominująca część mnie. Nie można żałować, że jest się takim bądź innym. Każdy z nas dostał te, nie inne, cechy charakteru. I jest to nam potrzebne. Choćbyśmy bardzo chcieli się zmienić – nie możemy. A raczej nie powinniśmy. Nie można odrzucić własnego człowieczeństwa.
Izabelle

1 komentarz:

  1. Twoja bohaterka jest genialna i bardzo skomplikowana. Z jednej strony piekielnie niebezpieczna piękność, z drugiej uwikłana w toksyczną "miłość" zbrodnairka. To straszne, a jednocześnie fascynujące czytać, jak patrzy na swoje czyny z pewną dozą zdziweinia.

    OdpowiedzUsuń